Mam dla Was niespodziankę! Po kilku dniach intensywnej pracy nad blogiem, przeniosłam się z blogspota na wordpressa. Moja nowa stronka: www.renifernaemigracji.pl
Zapraszam Was serdecznie:)
o mnie
środa, 16 listopada 2016
piątek, 4 listopada 2016
Rzeczy przeciwdeszczowe
Kiedy dzieci były małe podczas naszych
pierwszych wypraw do Polski, teściowa mówi” tylko pamiętajcie, by dzieciom zabrać
kalosze.” Kalosze do Polski? Zdziwiliśmy się, a ona widząc nasze zdziwienie
również, bo kalosze są w Norwegii niezbędne. Oprócz kaloszy potrzebna jest też porządna
odzież przeciwdeszczowa, a wtedy to możesz śmiało i do woli tańczyć w deszczu.
Dzieci w Norwegii uwielbiają skakać w kałużach, aż od tego skakania kałuże
robią się suche. Koleżanka przyjeżdżając kiedyś do mnie z Polski, zabrała ze
sobą parasol, ale ten oczywiście na nic jej się nie przydał, bo tutaj może
padać kilka dni non stop i to z różnych kierunków. W Polsce zawsze czekałam aż
się wypada i w końcu przestanie, tutaj nie zwracam na to szczególnej uwagi, a
kiedy chcę wyjść, to się odpowiednio ubieram i wychodzę.
Dlatego kurtka i spodnie w komplecie były moim
jednym z pierwszych udanych zakupów w Norwegii. Bardzo szybko okazały się one wyjątkowo
przydatne.
Dla przedszkolaków można kupić specjalnie kombinezony
z kapturem, rękawiczki przeciwdeszczowe i kalosze. Dla starszych jest to już
kurtka, spodnie i kalosze. A dla rybaków, marynarzy czy żeglarzy są specjalne ubrania
przeciwdeszczowe i sydvest, tj.
kapelusz z rondem, który z tyłu jest nieco dłuższy.
Tak więc jeżeli wybierasz się do Norwegii
jesienią, zabierz koniecznie kalosze i rzeczy przeciwdeszczowe. Taki ekwipunek
okaże się wyjątkowo niezbędny, zwłaszcza kiedy po drodze będziesz chciał
odwiedzić Bergen.
niedziela, 30 października 2016
Emigrantka wlasnym glosem
Uczestniczę w konkursie "Emigrantki własnym głosem" organizowanym przez Muzeum Emigracji w Gdyni na najciekawszy blog pisany przez polska emigrantkę.
czwartek, 20 października 2016
Dzien refleksu
Dzień jest coraz krótszy i coraz szybciej robi się ciemno. W Norwegii, jak co roku o tej porze, rozpoczynają się wielkie kampanie, mające na celu uświadamianie ludzi o znaczeniu używania refleksów (czyli inaczej odblasków). Są one tutaj bardzo popularne, a dzieci już od przedszkola uczą się jak ważne jest ich używanie. Obowiązkiem jest noszenie kamizelek odblaskowych przez dzieci w klasach od 1 do 4 oraz noszenie zawieszek z odblaskiem czy opasek na ramię, przez dzieci starsze (jednak ze wskazaniem na kamizelki, które są najlepsze). Co więcej, obowiązkowe jest posiadanie kamizelki odblaskowej w samochodzie.
W związku z tym, że odblask w Norwegii
postrzegany jest jako bardzo ważny, ma on tutaj swoje własne święto, które
przypada na 20 października. Dlatego też właśnie w tym okresie, organizowane są
tu różne akcje i konkursy. Również w szkole podstawowej mojej córki co roku
organizowany jest konkurs na najlepiej „oznaczonych” uczniów, a ta klasa, która
wygra, dostanie nagrodę. Co więcej, w tego typu akcje czy konkursy angażowani
są również rodzice. W godzinach popołudniowych spotykają się oni wraz z dziećmi
na polnej drodze i mają okazję przekonać się na własnych oczach jak grupa
nauczycieli ubranych na ciemno, z kiepskimi refleksami jest praktycznie
zupełnie niewidoczna, zwłaszcza kiedy jeszcze pada deszcz. Dla porównania,
później odbywa się też pokaz z kamizelkami.
Również organizacja zwana Trygg trafikken
(bezpieczna jazda) organizuje różne kampanie, a dzieci idąc do pierwszej klasy,
dostają plecaki w kolorze pomarańczowym, z wyraźnymi wszytymi refleksami. Poza
tym, jest też wiele innych organizacji, które także rozdają odblaski. Co
więcej, również organizacje ochrony zwierząt nawołują do ubierania zwierząt w
odblaski.
Faktem jest, że odblaski redukują ryzyko
potrącenia aż o 85%. A nie mając na sobie refleksów, mimo iż Ty widzisz
samochód, to już kierowca Ciebie niekoniecznie. I tak, posiadając odblaski
widać cię będzie z odległości 140 m, a bez refleksu, będzie to maksymalnie
25-30 metrów. W związku z tym kierowca zamiast mieć 10 sekund na reakcję, ma
ich już tylko dwie sekundy. To znaczy, że jeśli nie będziesz mieć na sobie
refleksu, kierowca jadący z prędkością 50 km na godzinę będzie miał tylko 2
sekundy by Cię zauważyć. Ubierając odblask, dajesz kierowcy 8 dodatkowych
sekund. 8 sekund, które mogą uratować Ci życie.
Dlatego też, czy to dzieci idą do szkoły, czy
dorośli do pracy, czy też jest to po prostu popołudniowe bieganie, albo jazda
rowerem, każdy powinien się dokładnie zabezpieczyć w odblaski. Moja córka i ja
zawsze mamy takie różne ozdoby przy kurtkach, czy na sznureczku w kieszeni i
wyjmujemy je kiedy tylko pojawi się taka potrzeba. A kiedy wybieram się na
spacer, a córka do szkoły, to zawsze zakładamy kamizelki.
Taki odblask to też bardzo fajny upominek dla
przyjaciela. Odblaski możesz znaleźć różnych kształtach i formach, które są
wykonane z równych materiałów. Mogą to być maskotki, kółka, nietoperze,
serduszka, itp. Bardzo popularne są na przykład ręcznie robione czapki z
refleksem, opaski, wisiorki, zwierzątka odblaskowe oraz odzież z wszytymi
odblaskami. Opaski odblaskowe są elementem również rzeczy sportowych i
turystycznych, jak na przykład kurtek, spodni, czy kombinezonów dla dzieci w
wieku przedszkolnym.
35% wypadków dzieje się w ciemnościach i tylko
5% wypadków ma miejsce pomimo posiadania odblasku. Jeśli chcesz być modnym w
Norwegii, to zawsze o tej porze roku ubieraj odblaski, bo one są tutaj na
topie.
Na szczęście, również w Polsce wprowadzono w
końcu nakaz noszenia refleksów... Tak więc ubieraj odblaski i bądź pięknym
przykładem dla innych!
piątek, 14 października 2016
Pyszne rogaliki z żółtym serem
Jestem mamą nastolatków, a to wymaga ode mnie
pomysłowości w kuchni tak by było nie tylko smacznie, ale i w miarę zdrowo.
Moje dzieci od czasu do czasu podrzucają mi
pomysł na jakaś potrawę czy tez wypieki. Te rogaliki chodziły za moja córką od
dawna, wiec piekłyśmy razem.
Rogaliki z serem pasują na drugie śniadanie do
szkoły, na trening, mecz, czy wyprawę w teren. Fajnie sprawdzają się tez na
urodzinach. Nadmiar można zamrozić i wyjmować w razie potrzeby.
Potrzebujesz
Żółty ser w plasterkach około 24 sztuk
1 jajko do posmarowania
Sezam lub mak na posypkę
Ciasto
1 kg maki
1 pk ( 50g) drożdży
2 łyżki cukru
1 łyżeczka soli
65g margaryny
1 szklanka mleka
1 1/ 2 szklanki wody
Wykonanie
1. Wsyp do miski mąkę, drożdże, cukier, sól, mleko i wodę. Rozpuść
margarynę i dodaj na końcu i wszystko razem wymieszaj. Odstaw na 1 godz. do
wyrośnięcia.
2. Podziel ciasto na 3 części, rozwałkuj jak na pizzę i podziel na 8
trójkątów.
3. Nałóż ser i zwiń w rogaliki od szerszej strony rozpoczynając.
4. Nagrzej piekarnik do temp 200 stopni C
5. Zostaw na blacie z papierem do pieczenia około 15 min do wyrośnięcia.
Posmaruj roztrzepanym jajkiem i możesz dodać posypkę.
6. Piec w temp 200 stopni C około 15-20 minut, aż się zarumienią.
7. Odczekaj do wystygnięcia, choć cieple tez są bardzo pyszne.
8. SmacznegoJ
piątek, 7 października 2016
Mama, auto i ja – wspomnienie z wakacji
Jadę samochodem, stary rocznik, jakich już mało na polskich drogach. Jeszcze 5 lat temu prawie się nie wyróżniał, ale teraz już zdecydowanie zwraca na siebie uwagę tak, że moja 18-letnia bratanica nie chce do niego wsiadać, bo mówi, że wstyd. Mnie osobiście to nie rusza, jest to wygodny środek lokomocji, poza tym pamiątka po Ojcu, któremu zależało na tym, byśmy mieli się czym poruszać w Polsce. Dzieci dumne i zadowolone, że jedziemy samochodem dziadka. Nie ma on już właściwie żadnej wartości, tj. jego wartość rynkowa to cena jednego ubezpieczenia. Ale nie o pieniądze tutaj chodzi, bo ma on dla nas inną, większą wartość, której nie da się przeliczyć na pieniądze.
Poza tym, mimo, że pojazd jest stary, to co
roku spokojnie przechodzi wszystkie kontrole i żadna rdza go nie łapie. Stoi
sobie w garażu, a w razie jakiejś awarii czy w sytuacji kryzysowej, służy
również mojemu rodzeństwu. Na rok wyjeżdża jakies 3-5 tys kilometrów, więc nie
jest źle. A nawet jak postoi bez jazdy rok, to odpala od ręki.
A my dbamy o niego, oddajemy na warsztat, by
wymienić co trzeba i obchodzimy się z nim delikatnie, by służył nam jak
najdłużej.
Jedynym mankamentem jest fakt, że jak jest na
pół ciepły to trudno mu zaskoczyć i kaszle, charczy i jechać nie chce, mimo iż
ma się gaz do dechy. To może być frustrujące, zwłaszcza gdy Mama siedzi obok i doradza
(poucza): masz trojkę? Wrzuciłaś już na
trojkę? Najśmieszniejsze z tego jest to, że moja mama nie ma prawa jazdy,
ba, nigdy go nie miała, a o jeździe samochodów wydawałoby się wie najlepiej.
poniedziałek, 3 października 2016
Czarny protest
Nie jestem za aborcja, ale za prawem kobiety do wyboru, prawem do decydowania o sobie i podejmowania decyzji zgodnie z własnym sumieniem. Każda kobieta powinna mieć prawo decydowania co jest dla niej dobre. Dlatego dzisiaj wrzucam Wam jeden z moich wcześniejszych postów.
Aborcja
Ostatnio zrobiło się szalenie głośno na temat
nowego przepisu w sprawie całkowitego zakazu aborcji. Cieszę się, że tylu ludzi
zaangażowało się, i to zarówno kobiet i mężczyzn, by zaprotestować przeciwko
pozbawieniu kobiet prawa do podjęcia jakże trudnej, ale własnej decyzji, czyli
po prostu prawa wyboru.
Tam gdzie w grę wchodzi ludzkie życie należy
się wyczucie sytuacji i mądre przemyślenia, są to przecież trudne decyzje i
niezależnie od wyboru, to właśnie kobieta poniesie ich konsekwencje.
Tym bardziej, że aborcja to nie rozrywka czy
widzimisię, albo zabieg podobny do manikiur czy pedikiur, ale jest to
ingerencja, która może nieść ze sobą duże ryzyko. Może się na przykład zdarzyć,
że kobieta straci możliwość posiadania dzieci. A już zwłaszcza niewłaściwie
wykonana aborcja może spowodować duży uszczerbek na zdrowiu, a nawet utratę życia
z powodu zakażenia, czy też wykrwawienia.
Nie da się zwalczyć aborcji i żadne prawo tego
nie zmieni! Zakaz legalnej, spowoduje tylko wzrost turystyki aborcyjnej, a co
za tym idzie, będzie to aborcja niebezpieczna, nielegalna, wykonana byle jak,
gdzieś w piwnicy czy garażu, z dużymi kosztami dla jednostki, jak i społeczeństwa.
W polskich szkołach uczy się dzieci zbędnych,
pustych regułek, a tak naprawdę podstawowych sposobów do radzenia sobie w życiu,
czy planowania rodziny nadal niestety brak.
W Norwegii niechcianą ciążę można usunąć do 12
tygodnia życia płodu i to kobieta sama decyduje o tej decyzji - jej ciało, jej życie,
jej decyzja. Tutaj kobieta jest traktowana jako wolny człowiek, który ma prawo
do podejmowania własnych decyzji co do zdrowia, szkoły, ubioru, zawodu, itd.
Nie wszystkim obcokrajowcom się to podoba, widząc np. kobietę kierującą
samochodem, ale nie mają wyboru i im prędzej się z tym pogodzą, tym lepiej.
Kiedyś przeczytałam artykuł o pewnej
norweskiej studentce i jej stosunku do aborcji. Dziewczyna zawsze była
przeciwna aborcji, ale wracając pewnego dnia z dyskoteki została napadnięta i
brutalnie zgwałcona. Nie zgłosiła tego nikomu, bo zwyczajnie było jej wstyd. Po
pewnym czasie okazało się, że jest w ciąży. Ona miała już swoje plany na życie
i trudno było jej to teraz zmieniać, jednak aborcja w jej przypadku nie wchodziła
w grę, bo uważała, że nie dałaby sobie rady z wyrzutami sumienia, a i to
maleństwo przecież niczemu nie było winne. Zaczęła więc zmieniać swoje plany, postanowiła
wziąć dziekankę, dorabiać na pisaniu, itd. Po jakimś czasie wzięła do ręki gazetę,
a tam na pierwszej stronie zobaczyła zdjęcie poszukiwanego, groźnego mordercy.
Od razu rozpoznała jego twarz. Dziewczyna zapominała o swoim dotychczasowym
stosunku do aborcji i szybko zgłosiła się do szpitala, by usunąć jego potomka
(jej oczywiście też, ale teraz wyrzuty sumienia ustąpiły).
Inna historia, która nasuwa mi się na myśl w związku
z ostatimi wydarzeniami dotyczy mojej przyjaciółki. Poleciała ona z mężem i trójką
małych dzieci do Afryki, skąd pochodziła. Podczas trzeciego tygodnia pobytu zaczęły
łapać ją ciągłe skurcze, boleści brzucha, gorączka i wymioty. Objawy te
pojawiały się i ustępowały. Pomyślała, że złapała świńską grypę, bo właśnie
wtedy panowała jej epidemia. Prawie cały urlop przeleżała i nie mogła się
doczekać kiedy już wrócą do Norwegii, by mogła się udać do swojego rodzinnego
lekarza i wykurować. Po drodze na lotnisko też się fatalnie czuła, a na
lotnisku zaczęła wymiotować. Samolot był opóźniony, a ona cały ten czas spędziła
w toalecie. W końcu nadano komunikat, że samolot jest gotowy na przyjęcie
pasażerów. Moja przyjaciółka wychodzi więc z toalety, pada na podłogę i traci
przytomność.
Z lotu nici, przyjeżdża pogotowie i zabiera ją
do szpitala, jej matka ma do wyboru: podpisać zgodę na operację córki, albo nie
podpisać. Lekarz informuje, że jak podpisze to jest 50% szansa, że przeżyje, a
jak nie podpisze to jej córka nie ma żadnych szans.
Operacja się udała, okazało się, że kobieta
była w ciąży pozamacicznej i doszło do zapalenia otrzewnej. Lekarz poinformował
również, że gdyby wsiadła w ten samolot, to by nie przeżyła lotu ze względu na
brak tlenu w powietrzu. Moja przyjaciółka jest bardzo religijna i nigdy w życiu
nie dokonałaby aborcji.
Sytuacja miała miejsce w Etiopii, aż strach
pomyśleć co by było gdyby to miało miejsce w Polsce po zaostrzeniu ustawy aborcyjnej.
Ja straciłabym przyjaciółkę, jej mąż zonę, trójka małych dzieci matkę, rodzice
córkę, rodzeństwo siostrę, zakład pracy bardzo dobrą pracownicę, itd.
Chociaż inne pytanie, które może się też nasuwać
to, jak w takiej sytuacji będą traktowane Polki, które mieszkają za granicą, a
tylko tymczasowo zatrzymują się w Polsce i posiadają EU kartę ubezpieczeniową (za
zabieg płaci wtedy państwo, w którym dziewczyna mieszka)? Czy im też się odmówi
prawa do decyzji? A co z dziewczyną z innego kraju przebywającą w Polsce na
stałe, czy też tymczasowo? Czy w razie nagłego zagrożenia życia z powodu ciąży
będą musiały szybko wziąć taksówkę i pognać za granicę Polski, by ratować życie
i zdrowie?
Jaki z tego wniosek? Czesto punkt widzenia
zależy od punktu siedzenia. Tak jest po części dlatego, iż trudno jest nam
postawic się w sytuacji innej osoby. Z tego też powodu powinniśmy się
powstrzymać od podejmowania decyzji za innych, tylko dlatego, że mamy taką
władzę.
P.S. Okolo 80% aborcji dokonywanych jest pod
wpływem nacisku ze strony partnera czy tez rodziny.
piątek, 30 września 2016
Spotkanie z koleżankami- wspomnienie z wakacji
Wakacje się skończyły, ale pozostały miłe wspomnienia,
które będą nam teraz umilać codzienność. Jednym z takich powakacyjnych
wspomnień jest letnie spotkanie z koleżankami z ogólniaka. Na to spotkanie umówiliśmy
się przez utworzoną zamkniętą grupę na fb. W grupie jest pewnie połowa naszej byłej
klasy, ale umówiło się kilka osób. By chętnym pasowało, zaproponowałam małą zmianę
daty. Koleżanki zaakceptowały, a ja już nie potwierdziłam ostatecznie nowej
daty. Jak to przed wakacjami bywa, człowiek próbuje wszystko ogarnąć i coś mu
tam jednak umknie uwadze. Na dodatek wakacje, trochę na własne życzenie, miałam
bez Internetu. Przed spotkaniem sprawdziłam tylko wiadomości, zero pytań, aż
nieprawdopodobne, bo umawialiśmy się ponad 2 tygodnie temu, tj. przed moim
przylotem i jak znam życie coś komuś zazwyczaj w ostatniej chwili wypadnie, a
tutaj nic. Zero! Wiec idę na spotkanie do lokalnej kafejki, wybieram stolik,
siadam i czekam. Mija 10 minut i nic. O! mam zasięg. Piszę na grupie, czy
dziewczyny pamiętają o spotkaniu, bo ja siedzę i czekam na nie. Dziewczyny sprawdzają
i zero odzewu. Posiedziałam tak z pół godziny, przeglądając pocztę i popijając
kawę, a potem poszłam na miasto pochodzić. Wróciłam do domu siostry i doszłam
do wniosku, że musiałam popełnić błąd nie potwierdzając i nie przypominając o
spotkaniu. Trafiłam, zgadza się, ale dziewczyny też biorą samokrytykę, bo tak
samo mogły się dopytać w sprawie wątpliwości. Okazało się, że miały straszną ochotę
na to spotkanie i telefony aż się grzały, a fb milczał. W końcu na spontana
zaproponowałam następnego dnia spotkanie. I wypaliło, a nawet było nas jeszcze
więcej - super fajna niespodzianka. Usiadłyśmy przy długim stole i popijając
mrożoną kawę z lodem, ubrane typowo letnio, opowiadałyśmy sobie przeróżne
historie z naszego życia. Oczywiście, zebrało się też na wspomnienia z tych 4
wspólnych lat w jednej klasie. Takie spotkanie organizowałyśmy już kilka razy,
za każdym razem nasze grono się powiększa, a za rok mamy marzenie spędzić z
sobą czas aż do rana. Jak to jedna z koleżanek wspominała, kiedy na kilka dni
przed końcem szkoły pojechała na imprezę do drugiej, a ta do niej: słuchaj, ty to nawet całkiem fajna jesteś.
Tak - odkrywamy i poznajemy się ciągle na nowo
J
piątek, 16 września 2016
Leki z apteki- wspomnienie z wakacji
To co
przykuło moją uwagę w polskiej tv, to ogromna ilość reklam leków. Patrząc na te
reklamy wydawać by się mogło, że lek jest dobry na wszystko - taki lek na całe zło.
W Polsce kiedy boli, to od razu do apteki, a w Norwegii jak boli, to wiem, że żyję,
dlatego kiedy coś dolega, to po prostu bierze się Paracetamol i jest to taki
lek na wszystko, w Anglii jest podobnie. Polacy za to, zaraz po Francuzach,
zużywają najwięcej leków, zwłaszcza leków bez recepty.
I tak, masz kaca - weź Riboston. Skórcze, bóle
brzucha? Najlepsza będzie Deespa, której reklama nadal mi dźwięczy w uszach. Dokuczają
ci ciężkie nogi? - Detramax pomoże. Taniec twoją pasja, a ból ci dokucza, to najlepszy
będzie Nurofen. Mąż Ci chrapie, kup mu Desnoran. Apap na napięciowy ból głowy
to najlepsza opcja, bo pani w reklamie jest przekonana, iż już połowa Polaków go
bierze (nie bądź inny, bierz apap). Masz biegunkę? Weź Stoperan - szybko leczy
biegunkę i działa na 100%. Moje dzieci aż się przeraziły, sto procent to ich
zdaniem stanowczo za duża skuteczność, bo co potem? Pytam się dzieci jak myślą,
ile jest prawdy w takiej reklamie. One mówią, że około 30%, a ja obawiam się, że
ta ilość jest nieco zawyżona. Moje dzieci tak nasłuchały się tych polskich
reklam, że do tej pory chodzą i mówią:
działa jak ja, czyli szybko i skutecznie.
Jakby nie patrzeć, to każdy znajdzie w aptece
coś dla siebie, nic więc dziwnego, że zawsze natrafiałam tam na kolejkę.
piątek, 9 września 2016
Zadanie domowe- brak
Rodzice uczniów drugiej klasy szkoły podstawowej
w Teksasie otrzymali list od nauczycielki, który pewna matka wrzuciła na fb, a
który zaliczył ogrom udostępnień. Treść listu
brzmiała mniej więcej tak:
Po
pewnych doświadczeniach, w tym roku postanowiłam spróbować czegoś nowego.
Dzieci nie będą dostawały zadania domowego, a jedynie dokończenie tego, czego
nie zdążyli zrobić na lekcjach. Chciałabym Was prosić, abyście spędzali
popołudniowy czas wspólnie z dziećmi, jedząc wspólnie posiłki, czytając bajki,
bawiąc się razem, a następnie kładli dzieci wcześnie spać.
Również w Norwegii od 2012 roku nie ma już obowiązku
robienia zadań domowych w domu, a dzieci mają możliwość dwa razy w tygodniu, zostać jedną godzinę po lekcjach i odrobić
zadania domowe pod okiem nauczyciela w szkole. Jedyne co im pozostaje, to codzienne
czytanie przy boku rodzica w domu.
Cieszy mnie, że coraz więcej szkół rezygnuje z
zadań domowych. Tym bardziej, że badania naukowe wcale nie wykazują jakoby
lekcje domowe miały pozytywny wpływ na dziecko.
A więc koniec z ciężkimi plecakami, krzywymi
kręgosłupami i stresem związanym z zapomnianym zadaniem domowym!
piątek, 2 września 2016
Dam Ci jagód ze dzbanecka
Składniki:
Szklanka jagód
Szklanka jogurtu naturalnego
1 banan
Życzę smacznegoJ
piątek, 19 sierpnia 2016
Rolada z dżemem
Skladniki
4 jajka
120 g cukru drobnoziarnisty
120 g maki pszennej
1/4 łyżeczki proszku do pieczenia
Dżem np. truskawkowy, morelowy lub krem
czekoladowy np. nugatami.
Białka
z cukrem ubijamy na sztywna piane, dodajemy po jednym żółtku, następnie
dodajemy przesiana mąkę z proszkiem do pieczenia i mieszamy wszystkie
składniki.
Ciasto
przelewamy do wyłożonej papierem do pieczenia prostokątnej formy (im większa tym cieńsze ciasto nam wyjdzie).
Pieczemy około 8-10 min w nagrzanym do temp. 200 stopni piekarniku.
Rozkładamy papier,
posypujemy cukrem i wykładamy na to nasze świeżo upieczone ciasto. Jak mamy
mało czasu (np. goście siedzą już przy stole) to od razu możemy posmarować nadzieniem i zrolować w roladkę. Jak
mamy więcej czasu to przykrywamy forma i czekamy aż wystygnie. Następnie
nakładamy nadzienie, zwijamy w roladkę i wstawiamy na 2 godz do lodówki. W
lodowce może stać cały dzień (dłużej u nas nie postoi).
Przed podaniem można posypać
cukrem pudrem zamiast zwykłego cukru, jak kto woli.
środa, 13 lipca 2016
Wakacyjny post dla kierowcow
W
Norwegii za przekroczenie ledwie 5 km/h obowiązuje kara 600 kr, z kolei
przekroczenie 10 km/h to kara w wysokości 1600 kr, a przekroczenie 15 km/h to 2900
kr kary. Dużo? Cóż, jeśli pojedziesz z prędkością 54 km/h na terenie ograniczonym
do 30 km, to będziesz musiał/musiała zapłacić (uwaga!) 6500 kr kary, a gdy pojedziesz
56 km/h, to po prostu stracisz prawko.
Na
drogach policja często robi kontrole, podczas których sprawdza prędkość z jaką
jeżdżą kierowcy. Trzeba jeździć tak, jak znaki nakazują. W wielu miejscach są
też automatyczne kontrole prędkości. A oprócz policji funkcjonuje też tzw „Bil
tilsynet”, który jest uprawniony do zatrzymania pojazdu i dokładnego
sprawdzenia stanu technicznego samochodu, papierów, prawa jazdy, etc.
Przekroczenie prędkości, jak i jazda pod wpływem alkoholu, albo środków odurzających
może spowodować dużą karę pieniężna, a nawet utratę prawka.
Co
więcej, tutaj również osoby siedzące w domu lub po prostu idące chodnikiem
często sięgają po telefon, by zgłosić szybką, czy też niewłaściwą jazdę. Tego
właśnie doświadczyła nasza pewna znajoma, kobieta dobrze po 60-tce, która odebrała
swoje koleżanki z promu, po czym do przebycia miały około 30 km drogi. Znajoma
zawsze jeździła ostrożnie, a teraz, mając dawno niewidziane znajome za
pasażerki, jechała jeszcze wolniej, by pokazać im okolice i na spokojnie
pogadać o wszystkim co się wydarzyło w ich życiu w ostatnimi czasie. Kobiety
śmiały się całą drogę, a znajoma jechała wolniej niż zwykle, by było bezpieczniej,
ale odwracając głowę w kierunku znajomych kierownica też jej trochę skręcała na
prawo i lewo. Zauważyło to kilka osób i zaniepokojone zgłosiły swoje obserwacje
na policję. Efekt był taki, że po przejechaniu pewnego odcinka drogi,
wyprzedziła je policja na sygnale i zatrzymała, a nasza znajoma została poddana
testowi na alkohol. Cała historia dobrze się skończyła, znajoma została
pouczona o sposobie jazdy, a kobiety teraz to już dopiero miały o czym gadać.
Inna
sprawa to norweska młodzież, co niektórzy chłopcy są w posiadaniu swojego
pierwszego prawka ledwie przez około 2 tygodnie, tj. do czasu aż przewiozą
swoje koleżanki z piskiem opon, z dumą przekraczając dozwoloną prędkość.
Niedawno
podawano w wiadomościach, że pewien mężczyzna zawiózł dziecko do szkoły pod
wpływem alkoholu. Facet stracił prawko na 6 miesięcy, dostał 36 dni więzienia i
dodatkowo 60 tysięcy koron kary pieniężnej.
Tutaj nawet
wóz policyjny zatrzymuje się gdy tylko dochodzę do przejścia dla pieszych. Ja
lekko kiwnę głową w kierunku kierowcy i spokojnie przechodzę sobie przez
jezdnie. Jest taki przepis, który nakazuje kierowcy przepuszczanie pieszych na
przejściach. Jeżeli ktoś rowerem próbuje przejechać przez przejście, to nie
musisz się już zatrzymać. Jakie fajne uczucie kiedy człowiek zbliża się do pasów,
a tam już samochody się zatrzymują. Czuję się wtedy szanowanym użytkownikiem
ruchu, mino iż to tylko nogi mnie prowadzą, a nie kółka jakiegoś super auta, co
to jego kierowca zawsze ma kiepski czas i pierwszeństwo.
Co
innego w Polsce oczywiście. Gdy dawniej jeździliśmy samochodem w Polsce, to mąż
zatrzymywał się na pasach, a przechodnie stali jak wryci, ani rusz nie chcieli
przejść, wręcz musieliśmy im na migi pokazywać by przechodzili. Mąż mówi „no
idź, na co czekasz”, a ja mu na to, że teraz przejdzie, a później będzie chciał
to powtórzyć i może się to dla niego źle skończyć. Człowiek na pasach potrącony
przez samochód nie ma szans, nawet jeżeli to on ma rację. Moja siostra w swoje
urodzinki przechodziła na pasach w drodze do ciastkarni, gdzie chciała sobie
kupić torcik z tej okazji. To zdarzenie miało miejsce w małym miasteczku na
rynku, gdzie była kostka brukowa i znaczne ograniczenie prędkości. Proszę sobie
wyobrazić, że kobieta jadąca samochodem potrąciła ją na pasach i pojechała
dalej! Siostra nie dała rady uciec, bo przechodząc na pasach zupełnie nie spodziewała
się takiej sytuacji. Muszę się przyznać, że ja sama na polskich pasach nie
czuję się bezpieczna, a szkoda, bo one właśnie są dla naszego bezpieczeństwa. Przecież
w dzisiejszych czasach samochód może mieć praktycznie każdy, a przy takim natężeniu
ruchu drogowego tym bardziej potrzebne są bezpieczne przepisy i ochrona słabych
trafikantów. Są tacy piraci drogowi co to nie mają w zwyczaju zatrzymywania się
na pasach, ale i oni pewnie mają syna/córkę, siostrzenicę/bratanka, matkę/ojca,
siostrę/brata, babcie/dziadka, czy też doczekali się wnuków, co to od czasu do
czasu muszą skorzystać z przejścia dla pieszych.
W pewnym
mieście w Polsce potrącono 7-letniego chłopca na pasach. Chłopiec przechodził
prawidłowo. Po tym zdarzeniu ludzie zaczęli manifestować i wstrzymali ruch w
tym miejscu na 15 minut, by wyrazić swoje niezadowolenie co do słabego
oznakowania przejścia. Dla kierowcy kwestia zatrzymania się na pasach to może jakieś
30 sekund, a dla pieszego może spowodować trwale uszczerbki na zdrowiu, a w
najgorszym wypadku pozbawić go nawet życia. Chyba prawie każdy z nas zna kogoś
kto został poszkodowany w wypadku.
Niestety,
tak to już jest, że nawet na pasach przechodzień nie może czuć się bezpieczny.
Przejdzie nie po pasach – wiadomo, to niebezpieczne, przejdzie na pasach – o
dziwo, też gwarancji nie ma. Można się wkurzyć i powiedzieć jak Emil z
Lønneberga, gdy ojciec nie pozwalał mu na wodę z cukrem (oranżadę), bo nie miał
kasy, a jak sobie zarobił, to też go zwyzywał. To Emil się wkurzył i mówi: „to
kiedy w końcu będę mógł kupić i wypić cukrowy likier!?” Tak wiec i ja pytam się
dlaczego nie można czuć się w Polsce na pasach bezpiecznie?
Dlatego właśnie cieszę się, że coraz częściej używa się kamer w samochodach, by udokumentować niewłaściwą jazdę, tzw. jazdę na wariata (jakby samochód i prawko kradzione było). Jak widzę dwa TIR-y jadące obok siebie długi czas niby dla zabawy, to mnie krew zalewa. Czy od zawodowych kierowców nie wymaga się większej kultury jazdy, czy dokładniejszej nauki jazdy? Naprawdę, nie mogę się doczekać kiedy to wariactwo się skończy. Widzę też, że filmiki na youtube przedstawiające „brawurową” jazdę tirowców są teraz bardzo popularne, zwłaszcza z krajów byłego ZSRR. I nie dziwi mnie to, bo kilkakrotnie Ojciec przyjeżdżał po mnie do Warszawy i jadąc nocą czasem tak się napatrzyliśmy na te niektóre TIR- y ze wschodu, że zjeżdżaliśmy na mniejsze drogi, by było bezpieczniej. To już kilka lat temu, ale w pamięci się zapisało.
Moja koleżanka też tak miała, że jechała małym samochodem w terenie zabudowanym 50 km/h, a z tyłu ciężarówka siedzi jej na ogonie i pogania. Nie ma co, wrażenie jak z przystawionym pistoletem do głowy, w końcu i ty przyspieszasz, bo boisz się o swoje bezpieczeństwo, z ciężarówką nie masz szans.
Kiedy jestem w Polsce, to jeżdżę starym samochodem i jakby mi nie odpalił na światłach, to najbardziej się boję reakcji innych kierowców, tj. stukania, trąbienia, czy wyprzedzania za wszelką cenę.
Na
szczęście w niektórych kwestiach na polskich drogach widać jakieś pozytywne
zmiany. Kilkanaście lat temu polskie drogi były w opłakanym stanie, straszne
koleiny, a teraz, od kiedy Polska weszła do UE dużo się zmieniło, są obwodnice,
znacznie lepsze drogi, ale i samochodów jest też coraz więcej. Teraz to już
raczej każdy musi sam zdać też egzaminy na prawko, a za moich czasów, jak ja
zdawałam, to rożnie było.
Kiedyś
mąż prawie zesłupiał jadąc samochodem, więc pytam się co się stało. A on na to,
że prywatny samochód wyprzedził policję na sygnale. Nigdy tego na żywo
wcześniej nie widział, tylko w TV na amerykańskich filmach.
Mąż się
dziwi jak łatwo się stawia drogi w Polsce: piach i asfalt, a w Norwegii trzeba
najpierw trochę skał wysadzić, potem rozwalić skały na mniejsze , wyrównać. Dlatego
drogi w Polsce po zimie są bardzo zniszczone, popękany asfalt, małe dziury.
Według
danych z trygg trafikk (bezpieczna jazda) Norwegia, Szwecja i Finlandia są
jednymi z najbezpieczniejszych krajów pod względem poruszania się po drogach. Zaś
Polska, Litwa i Grecja to te z najbardziej niebezpiecznych państw.
Dlaczego
norweskie drogi są tak bezpieczne? Powodów może być kilka, jak na przykład znaczne
ograniczenie prędkości, wysokie mandaty, ale też mentalność - Norwegowie lubią
przestrzegać przepisów, czego o Polakach raczej powiedzieć nie można.
Za
nieprzepuszczanie na pasach jest kara. I tłumaczenie, że było ciemno, deszcz
padał, a przechodzień był na czarno ubrany - na nic się tutaj zda. Potrącenie kogoś
na pasach, to 6 miesięcy bez prawka i kara w wysokości 8-9 tysięcy koron. Za
wymuszanie na policji próbę łapówki, namawianie na lewiznę również przysługuje
kara.
W
Norwegii ograniczenie prędkości obowiązuje do 80 km/h. Na terenie zabudowanym
normalna prędkość to 50 km/h, a na osiedlach do 30 km/h.
Polskie
prawo jazdy jest ważne w Norwegii, a przepisy i kary w Norwegii obowiązują
również obcokrajowców, i to na tej samej zasadzie co Norwegów. Mandaty zostają wysyłane
do Polski.
Kierowco
bądź przezorny, życzę Ci szerokiej drogi i bezpiecznej jazdy.
sobota, 2 lipca 2016
1,5 dager i Oslo
Dzisiaj zapraszam Was na wpis gościnny Daniela pod tytułem:"1,5 dager i Oslo"
Może polecielibyśmy gdzieś kiedyś na weekend? - zapytała Kasia dość dawno temu.
Może polecielibyśmy gdzieś kiedyś na weekend? - zapytała Kasia dość dawno temu.
Ciekawe propozycje mają to do siebie, że domagają się realizacji.
- Czemu nie? - pomyślałem któregoś jesiennego poranka. Najbliższy możliwy termin na wyjazd wypadał w styczniu. Sprawdziłem tanie loty za pomocą wyszukiwarki Google i wybór padł na kraj fenomenalnego Magnusa Carlsena - obecnego mistrza świata w szachach, a konkretnie na stolicę kraju Oslo.
Początek stycznia był niemalże wiosenny, ale gdy przyszedł piątek, dzień naszego wyjazdu, od trzech dni padał śnieg i warunki dojazdu do lotniska Modlin przedstawiały się problematycznie. Wybraliśmy więc podróż pociągiem z przesiadką w Warszawie Wschodniej. Kto jeździ pociągami w Polsce, wie iż zegar i rozkład jazdy są tam tylko z rzadka używanymi gadżetami. Planowanie podróży w oparciu o godziny połączeń kolejowych jest dość ryzykowne. Wygoda podróżowania również pozostawia wiele do życzenia, tak jakbyśmy wciąż tkwili w czasach sprzed 1989 roku. Do Warszawy Wschodniej pociąg przybył z ponad 40-minutowym opóźnieniem. Całe szczęście, w obrębie województwa mazowieckiego działają Koleje Mazowieckie, więc z dojazdem w kierunku Modlina i później samego lotniska nie było problemu. Trzeba było jednakże wytłumaczyć kontrolerowi, że nasz bilet wystawiony na Tanie Linie Kolejowe (TLK) został podstemplowany przez kierownika pociągu do Warszawy z dyspozycją jazdy Kolejami Mazowieckimi i że mamy prawo bez dopłaty jechać tym właśnie pociągiem. Kontroler wydawał się nie podzielać naszego poglądu, ale słuchając po raz kolejny argumentacji o spóźnionym pociągu, braku wyjścia i tym podobnych, machnął w końcu na nas ręką.
Z lotniska w Modlinie do Rygge koło Oslo, wybraliśmy lot tanimi liniami RyanAir. Nasz lot podobnie, jak pociąg okazał się być opóźniony o prawie godzinę.
Jest na wystawie i akcent polski. Jesienią 1892 roku w okresie kształtowania swej drogi artystycznej, Edward Munch przyjechał do Berlina. Dzięki skandalizującej wystawie w Verein Berliner Künstler, trafił do awangardowego towarzystwa, którego centrum stanowili August Strindberg i Stanisław Przybyszewski. Miejscem spotkań była tawerna Zum Schwarzen Ferkel. Bywalczynią tawerny była również muza skandynawskiej kolonii artystycznej, Norweżka Dagny Juel. To z nią burzliwy romans przeżył August Strindberg. Ostatecznie w 1893 roku Dagny została żoną Stanisława Przybyszewskiego. Odbiegający od standardów był to związek, skoro Przybyszewski równolegle był w związku z Martą Foerder, z którą miał dzieci. Jesienią 1898 roku Dagny (którą Stanisław nazywał Duchą) i Stanisław trafili do Krakowa, a nastepnie do Lwowa. Oboje prowadzili burzliwe życie uczuciowe zakończone tragicznie. Wiosną 1901 roku Przybyszewscy postanowili wybrać się wspólnie do Tyflisu (dzisiejsze Tbilisi) na zaproszenie krakowskiego studenta i kochanka Dagny, Władysława Emeryka. Dagny wyjechała pierwsza z Emerykiem i synkiem Zenonem. Stanisław z córką Iwi miał dojechać później, alle tego nie uczynił. Po kilku tygodniach pobytu, 5 czerwca 1901 roku, w pokoju tyfliskiego Grand Hotelu Emeryk zastrzelił Dagny, po czym popełnił samobójstwo.
Z lotniska do Oslo mieliśmy zarezerwowany autobus firmy PKS Oslo. Już po włączeniu komórki na lotnisku, otrzymałem sms-a: "Proszę o pilny kontakt. Kierowca." Takie podejście do klienta w przeciwieństwie do podróży koleją i samolotem było bardzo przyjemne. Przed lotniskiem czekał już bus o pojemności około 10 osób. Obok stał kolejny opatrzony napisem "Bogdan. Serwis dla Polaków". Kierowca po sprawdzeniu, czy wszyscy z listy są obecni, ruszył w drogę, a po wjechaniu w granice Oslo odwoził pasażerów pod adres wskazany w rezerwacji.
- Czy macie coś wspólnego z polskim PKSem? - zapytałem.
- Nie, ale nazwa bardzo dobrze się kojarzy.
Chyba w Polsce nie doceniamy pozytywnych cech marek kojarzących się z czasami komunizmu, na które nie raz psioczyliśmy.
Przed hotelem Citybox Oslo, w samym centrum przy Prinsens Gate 6, byliśmy około północy. Była to jedna z najtańszych opcji noclegowych, nie licząc hosteli na peryferiach miasta, czy też kwater typu B&B mieszczących się w domach prywatnych. Aby wejść do hotelu musieliśmy w przedsionku wystukać numer rezerwacji i kod pin na stojącym tam terminalu. Krótką chwilę trwało, gdy terminal wyświetlił powitanie i wypluł kartę, nasz klucz do hotelu, windy i pokoju. Podobał nam się ten brak obsługi. Za szklanymi drzwiami, do których otworzenia potrzebowaliśmy wspomnianej karty, znajdował się komputer z dostępem do internetu, automat do wydawania ciepłych napojów (z darmową gorącą wodą), czajnik elektryczny, automat z batonami, tudzież posiłkami do przygotowania na miejscu w kuchence mikrofalowej stojącej obok. Obok stoliki ze stołkami barowymi oraz wygodne fotele, w których można było wygodnie się ułożyć i oglądać tv. W pokoju mieliśmy to co potrzebne do noclegu: wygodne łóżko, kilka wieszaków na ścianie, biurko i łazienkę z prysznicem oraz podgrzewaną podłogą. Pokój nieduży, ale urządzony bardzo wygodnie i gustownie, co po dość długiej i męczącej podróży miało swoją wartość.
Rano poszliśmy rozejrzeć się w okolicy naszego hotelu. Chcieliśmy też kupić coś na śniadanie. Większość sklepów, które mijaliśmy otwierano dopiero o 10.00. Udało nam się jednak znaleźć sklep, gdzie kupiliśmy gotowe już kanapki i jak się okazało pyszne bułki nadziewane kawałkami czekolady. W hotelu na dole rozsiedliśmy się wygodnie nie niepokojeni przez prawie nikogo, poza starszym azjatyckim małżeństwem, które zjechało windą w pidżamach, aby sobie zagrzać wodę na herbatę i w spokoju oraz luzie zjedliśmy nasz pierwszy posiłek w Norwegii.
W muzeum Muncha mogliśmy obejrzeć wystawę czasową pokazywaną od 2 listopada 2013 do 2 marca 2014 roku "Munch på papir", przedstawiającą rysunki i grafiki artysty z całego okresu jego twórczości. Wystawa podzielona została na 13 części, każda obrazująca inny okres z życia Edwarda Muncha (1863-1944). Polecam ją gorąco. Rzadko zdarza się, aby twórczość jednego artysty zebrana w takiej ilości okazywała się w całości interesująca. A w przypadku rysunków i grafik Muncha tak właśnie jest. Twórczość jego jest bardzo spójna, na wystawie nie ma dzieł słabych, czy też nudzących. Wszystkie kipią niesamowitą wprost emocjonalnością. I to zarówno, gdy oglądamy najwcześniejsze dzieła poświęcone zmarłej w wieku 15 lat siostrze Sophie, jak też i te pochodzące z burzliwego, niehigienicznego okresu życia artysty, pełnego niespełnionych namiętności, bliskości śmierci i alkoholowego nałogu. Co zadziwia w Munchu, to zdolność do podniesienia się z dna egzystencji, na którym się znalazł. Ostatni okres życia, dość długi, spędził poza Oslo w swym domu w Ekely. Sporo z tego okresu pięknych norweskich pejzaży. Oczywiście zwracają uwagę na wystawie dwie wersje słynnego "Krzyku", czy też równie słynna "Madonna". Podobały mi się również mistrzowskie akwarele na papierze.
Czy mieliśmy jakiś plan na te 1,5 dnia pobytu w Oslo? Można powiedzieć,. że dość mglisty. Chcieliśmy przede wszystkim nasiąknąć klimatem tego miasta, zobaczyć ile się da i ile nasze dusze oraz ciała będą potrzebować, a także przede wszystkim odpocząć i przez pewien czas żyć w oderwaniu od wszystkiego, co zostawiliśmy w Polsce.
Jako pierwszy punkt programu wybraliśmy Muzeum Muncha oddalone około 2 km od hotelu. Zatrzymaliśmy się przy Kirkegate, gdy wyrósł przed nami budynek katedry. Wnętrze warte zobaczenia, szczególnie ze względu na ładnie oświetlony ołtarz główny. Katedra luterańska została wybudowana w roku 1697 i co ciekawe, to w niej odbywają się koronacje królów norweskich.
W muzeum Muncha mogliśmy obejrzeć wystawę czasową pokazywaną od 2 listopada 2013 do 2 marca 2014 roku "Munch på papir", przedstawiającą rysunki i grafiki artysty z całego okresu jego twórczości. Wystawa podzielona została na 13 części, każda obrazująca inny okres z życia Edwarda Muncha (1863-1944). Polecam ją gorąco. Rzadko zdarza się, aby twórczość jednego artysty zebrana w takiej ilości okazywała się w całości interesująca. A w przypadku rysunków i grafik Muncha tak właśnie jest. Twórczość jego jest bardzo spójna, na wystawie nie ma dzieł słabych, czy też nudzących. Wszystkie kipią niesamowitą wprost emocjonalnością. I to zarówno, gdy oglądamy najwcześniejsze dzieła poświęcone zmarłej w wieku 15 lat siostrze Sophie, jak też i te pochodzące z burzliwego, niehigienicznego okresu życia artysty, pełnego niespełnionych namiętności, bliskości śmierci i alkoholowego nałogu. Co zadziwia w Munchu, to zdolność do podniesienia się z dna egzystencji, na którym się znalazł. Ostatni okres życia, dość długi, spędził poza Oslo w swym domu w Ekely. Sporo z tego okresu pięknych norweskich pejzaży. Oczywiście zwracają uwagę na wystawie dwie wersje słynnego "Krzyku", czy też równie słynna "Madonna". Podobały mi się również mistrzowskie akwarele na papierze.
Jest na wystawie i akcent polski. Jesienią 1892 roku w okresie kształtowania swej drogi artystycznej, Edward Munch przyjechał do Berlina. Dzięki skandalizującej wystawie w Verein Berliner Künstler, trafił do awangardowego towarzystwa, którego centrum stanowili August Strindberg i Stanisław Przybyszewski. Miejscem spotkań była tawerna Zum Schwarzen Ferkel. Bywalczynią tawerny była również muza skandynawskiej kolonii artystycznej, Norweżka Dagny Juel. To z nią burzliwy romans przeżył August Strindberg. Ostatecznie w 1893 roku Dagny została żoną Stanisława Przybyszewskiego. Odbiegający od standardów był to związek, skoro Przybyszewski równolegle był w związku z Martą Foerder, z którą miał dzieci. Jesienią 1898 roku Dagny (którą Stanisław nazywał Duchą) i Stanisław trafili do Krakowa, a nastepnie do Lwowa. Oboje prowadzili burzliwe życie uczuciowe zakończone tragicznie. Wiosną 1901 roku Przybyszewscy postanowili wybrać się wspólnie do Tyflisu (dzisiejsze Tbilisi) na zaproszenie krakowskiego studenta i kochanka Dagny, Władysława Emeryka. Dagny wyjechała pierwsza z Emerykiem i synkiem Zenonem. Stanisław z córką Iwi miał dojechać później, alle tego nie uczynił. Po kilku tygodniach pobytu, 5 czerwca 1901 roku, w pokoju tyfliskiego Grand Hotelu Emeryk zastrzelił Dagny, po czym popełnił samobójstwo.
Na wystawie można zobaczyć portret Stanisława Przybyszewskiego, powstały w Berlinie.
Później skorzystaliśmy z metra. Dojechaliśmy do centrum, po to aby zobaczyć Akker Brygge, tak polecaną przez znajomych i przewodniki, dawną przemysłową dzielnicę portową. Została ona przeprojektowana w latach 80-ych XX wieku przez trójkę architektów o nazwiskach Telje, Torp i Aasen. Część z dawnych budynków przemysłowych została wyburzona, pozostałe zaś zrekonstruowane i dziś mieszczą centra handlowe, knajpki i restauracje.
Zanim jednak doszliśmy do widocznych z oddali budynków Akker Brygge, znaleźliśmy się na nabrzeżu, skąd mogliśmy podziwiać mury pochodzącej z końca XIII wieku twierdzy Akershus, mroczną sylwetkę ratusza, czy też stojący nieopodal budynek Centrum Pokojowej Nagrody Nobla. Po lewej widzieliśmy morze, a na jego tle wznoszące się maszty łódek i statków. W pewnym momencie Kasia zauważyła kuter rybacki, na którym uwijał się mężczyzna wśród stojących pojemników z krewetkami. Okazało się, że pochodzą z wczorajszego połowu i za 100 koron norweskich możemy kupić litr tego przysmaku.
Przenieśmy się na chwilę w czasie. Wnętrze hotelu, wieczór, miękkie fotele, stolik na którym na rozłożonych papierowych ręcznikach pełniących rolę talerzy, rozłożone zostały ciepłe świeże krewetki. Obok norweski chleb (całkiem niezły, choć piekielnie drogi) i lokalne piwo. Aby poczuć to, co my czuliśmy obierając krewetki, trzeba ten rytuał po prostu lubić. Zasmakowałem tego pierwszy raz kiedyś na Tajwanie.
Nie byłem miłośnikiem nowoczesnej architektury. Do chwili, gdy znalazłem się w Akker Brygge. Dawne budynki portowe zostały zrekonstruowane z gustem, smakiem i harmonią. Byłem oczarowany klockami pasującymi do siebie, gdzie cały zamysł architektoniczny zrealizowany został z głową i konsekwencją. Oto jeden z przykładów tego cudu.
W Oslo było około -5 stopni Celsjusza. Po parogodzinnym spacerze przemarzliśmy i zgłodnieliśmy. Wypadało więc poszukać jakiegoś przytulnego lokalu gastronomicznego. Wybór padł na Albert Bistro, gdzie za 195 koron serwowano rybę z grilla z dzisiejszego połowu. Okazał się nim jeden z gatunków pstrąga okraszony puree ziemniaczanym, pysznym białym sosem, gotowanymi brokułami i szparagami. Na początek zamówiliśmy jednak pyszną zupę cebulową przykrytą skorupą świeżo stopionego sera. Siedzieliśmy w przytulnym wnętrzu, rozświetlonym światłem ogniska i wielu lampek oraz świeczek, obsługiwani przez sympatyczną kelnerkę. Wrzucając nieregularne kawałki cukru (jakby odłupane od większej bryły) do herbaty rozkoszowaliśmy się ciepłem gorącego napoju, a także przytulnego wnętrza.
Przed wieczorem przespacerowaliśmy się jeszcze główną promenadą Oslo - Karl Johans gate. - A tędy idzie się do króla - jak poinformował nas jeden ze współpasażerów PKS Oslo. O ile Oslo zimową pora nie sprawia wrażenia specjalnie zatłoczonego miasta, to tutaj mamy okazję spotkać wielu spacerowiczów podobnych nam. W drodze do rezydencji królewskiej na wzgórzu usłyszeliśmy ulicznego grajka, grającego standardy jazzowe, a także mieliśmy okazję oglądać przepiękny pałac zbudowany ze śniegu przez ojca z synem. Parkowe otoczenie pałacu sprawia wrażenie ogólnodostępnego. Co prawda wzdłuż budynku przechadza się strażnik z bronią, ale to wszystkie widoczne środki ostrożności. Na wzgórze warto wejść również po to, aby zobaczyć centrum Oslo, wzdłuż osi widokowej, którą tworzy Karl Johans gate.
***
Ostatniego dnia naszego pobytu wybraliśmy się na nieodległy cmentarz Ereslunden. Zaraz za centrum wkroczyliśmy do dzielnicy sprawiającej wrażenie opustoszałej. Było cicho, a zza szyb wznoszących się wzdłuż chodnika kamienic i bloków słychać było wręcz poświstywanie śpiących ludzi.
Na cmentarzu tym znajduje się nagrobek Henryka Ibsena (czy ktoś pamięta ze szkoły średniej "Dziką kaczkę"?),
a także Edwarda Muncha, którego dzieła oglądaliśmy dzień wcześniej. Cmentarz jest niewielki, otoczony budynkami mieszkalnymi. Oprócz nas na cmentarzu obecne były pojedyncze osoby wyprowadzające na poranny spacer swoje psy. O tym, że wprowadzanie na cmentarz psa jest tutaj dozwolone, świadczyły odpowiednie znaki przy głównym wejściu.
Celem naszego spaceru miał być wznoszący się na wzgórzu nieopodal cmentarza najstarszy budynek w Oslo, sięgająca XI wieku świątynia Gamle Aker Kirke, wzniesiona, jak się uważa, przez króla Olafa Kyrre na terenie starej kopalni srebra. Dookoła romańskiej świątyni można oglądać stare nagrobki, a najstarsza część cmentarza pochodzi z XII wieku. Kircha była zamknięta, a biorąc pod uwagę fakt, że musieliśmy wrócić wkrótce do hotelu ruszyliśmy w drogę powrotną.
Szliśmy obok katolickiego kościoła pw. św. Olafa. Jakże swojsko wyglądały samochody z polskimi tablicami rejestracyjnymi z okolic Sokółki, Krakowa i Rzeszowa. W środku odprawiana była właśnie msza święta w języku angielskim. Weszliśmy. Często mówi się, że centrum chrześcijaństwa przesuwa się z coraz bardziej sekularyzującej się Europy i Ameryki Północnej do Azji, Afryki i Ameryki Południowej. Mieliśmy tego doskonały przykład w kościele wypełnionym po brzegi w większości Azjatami. Całości dopełniali nieliczni wierni czarnego koloru skóry i Norwegowie. Większość to młodzi ludzie, małżeństwa z dziećmi. Mieliśmy wrażenie luzu i swobody. Przed kościołem na tablicy ogłoszeń upewniliśmy się, że większość wiernych stanowią jednak Polacy. Mszy świętych w języku polskim było najwięcej. Przetykane były nabożeństwami w językach angielskim, norweskim, litewskim i wietnamskim.
Obiad zjedliśmy w jednej z nielicznych otwartych tego dnia i o tej porze knajpek pakistańskich. W hotelu odebraliśmy telefon od kierowcy PKS Oslo, który zapowiedział precyzyjnie swój przyjazd. Podróż powrotna choć męcząca i denerwująca ze względu na połączenia kolejowe również dostarczyła nam wielu dobrych wrażeń (niesamowity zachód słońca z okien samolotu). Już w Polsce okazało się, że podróż do Norwegii była paradoksalnie podróżą do cieplejszego kraju, ale kto mógł wiedzieć, że w drugiej połowie stycznia przyjdzie na Podlasie prawdziwie mroźna zima.
Subskrybuj:
Posty (Atom)