o mnie

środa, 16 listopada 2016

Witam Was serdecznie:)

Mam dla Was niespodziankę! Po kilku dniach intensywnej pracy nad blogiem, przeniosłam się z blogspota na wordpressa. Moja nowa stronka: www.renifernaemigracji.pl



 

Zapraszam Was serdecznie:)

piątek, 4 listopada 2016

Rzeczy przeciwdeszczowe


Kiedy dzieci były małe podczas naszych pierwszych wypraw do Polski, teściowa mówi” tylko pamiętajcie, by dzieciom zabrać kalosze.” Kalosze do Polski? Zdziwiliśmy się, a ona widząc nasze zdziwienie również, bo kalosze są w Norwegii niezbędne. Oprócz kaloszy potrzebna jest też porządna odzież przeciwdeszczowa, a wtedy to możesz śmiało i do woli tańczyć w deszczu. Dzieci w Norwegii uwielbiają skakać w kałużach, aż od tego skakania kałuże robią się suche. Koleżanka przyjeżdżając kiedyś do mnie z Polski, zabrała ze sobą parasol, ale ten oczywiście na nic jej się nie przydał, bo tutaj może padać kilka dni non stop i to z różnych kierunków. W Polsce zawsze czekałam aż się wypada i w końcu przestanie, tutaj nie zwracam na to szczególnej uwagi, a kiedy chcę wyjść, to się odpowiednio ubieram i wychodzę.

Dlatego kurtka i spodnie w komplecie były moim jednym z pierwszych udanych zakupów w Norwegii. Bardzo szybko okazały się one wyjątkowo przydatne.

Dla przedszkolaków można kupić specjalnie kombinezony z kapturem, rękawiczki przeciwdeszczowe i kalosze. Dla starszych jest to już kurtka, spodnie i kalosze. A dla rybaków, marynarzy czy żeglarzy są specjalne ubrania przeciwdeszczowe i sydvest, tj. kapelusz z rondem, który z tyłu jest nieco dłuższy.

Tak więc jeżeli wybierasz się do Norwegii jesienią, zabierz koniecznie kalosze i rzeczy przeciwdeszczowe. Taki ekwipunek okaże się wyjątkowo niezbędny, zwłaszcza kiedy po drodze będziesz chciał odwiedzić Bergen.

niedziela, 30 października 2016

Emigrantka wlasnym glosem

Uczestniczę w konkursie "Emigrantki własnym głosem" organizowanym przez Muzeum Emigracji w Gdyni na najciekawszy blog pisany przez polska emigrantkę.

 


czwartek, 20 października 2016

Dzien refleksu


Dzień jest coraz krótszy i coraz szybciej robi się ciemno. W Norwegii, jak co roku o tej porze, rozpoczynają się wielkie kampanie, mające na celu uświadamianie ludzi o znaczeniu używania refleksów (czyli inaczej odblasków). Są one tutaj bardzo popularne, a dzieci już od przedszkola uczą się jak ważne jest ich używanie. Obowiązkiem jest noszenie kamizelek odblaskowych przez dzieci w klasach od 1 do 4 oraz noszenie zawieszek z odblaskiem czy opasek na ramię, przez dzieci starsze (jednak ze wskazaniem na kamizelki, które są najlepsze). Co więcej, obowiązkowe jest posiadanie kamizelki odblaskowej w samochodzie.

W związku z tym, że odblask w Norwegii postrzegany jest jako bardzo ważny, ma on tutaj swoje własne święto, które przypada na 20 października. Dlatego też właśnie w tym okresie, organizowane są tu różne akcje i konkursy. Również w szkole podstawowej mojej córki co roku organizowany jest konkurs na najlepiej „oznaczonych” uczniów, a ta klasa, która wygra, dostanie nagrodę. Co więcej, w tego typu akcje czy konkursy angażowani są również rodzice. W godzinach popołudniowych spotykają się oni wraz z dziećmi na polnej drodze i mają okazję przekonać się na własnych oczach jak grupa nauczycieli ubranych na ciemno, z kiepskimi refleksami jest praktycznie zupełnie niewidoczna, zwłaszcza kiedy jeszcze pada deszcz. Dla porównania, później odbywa się też pokaz z kamizelkami.

Również organizacja zwana Trygg trafikken (bezpieczna jazda) organizuje różne kampanie, a dzieci idąc do pierwszej klasy, dostają plecaki w kolorze pomarańczowym, z wyraźnymi wszytymi refleksami. Poza tym, jest też wiele innych organizacji, które także rozdają odblaski. Co więcej, również organizacje ochrony zwierząt nawołują do ubierania zwierząt w odblaski.

Faktem jest, że odblaski redukują ryzyko potrącenia aż o 85%. A nie mając na sobie refleksów, mimo iż Ty widzisz samochód, to już kierowca Ciebie niekoniecznie. I tak, posiadając odblaski widać cię będzie z odległości 140 m, a bez refleksu, będzie to maksymalnie 25-30 metrów. W związku z tym kierowca zamiast mieć 10 sekund na reakcję, ma ich już tylko dwie sekundy. To znaczy, że jeśli nie będziesz mieć na sobie refleksu, kierowca jadący z prędkością 50 km na godzinę będzie miał tylko 2 sekundy by Cię zauważyć. Ubierając odblask, dajesz kierowcy 8 dodatkowych sekund. 8 sekund, które mogą uratować Ci życie.

Dlatego też, czy to dzieci idą do szkoły, czy dorośli do pracy, czy też jest to po prostu popołudniowe bieganie, albo jazda rowerem, każdy powinien się dokładnie zabezpieczyć w odblaski. Moja córka i ja zawsze mamy takie różne ozdoby przy kurtkach, czy na sznureczku w kieszeni i wyjmujemy je kiedy tylko pojawi się taka potrzeba. A kiedy wybieram się na spacer, a córka do szkoły, to zawsze zakładamy kamizelki.

Taki odblask to też bardzo fajny upominek dla przyjaciela. Odblaski możesz znaleźć różnych kształtach i formach, które są wykonane z równych materiałów. Mogą to być maskotki, kółka, nietoperze, serduszka, itp. Bardzo popularne są na przykład ręcznie robione czapki z refleksem, opaski, wisiorki, zwierzątka odblaskowe oraz odzież z wszytymi odblaskami. Opaski odblaskowe są elementem również rzeczy sportowych i turystycznych, jak na przykład kurtek, spodni, czy kombinezonów dla dzieci w wieku przedszkolnym.

35% wypadków dzieje się w ciemnościach i tylko 5% wypadków ma miejsce pomimo posiadania odblasku. Jeśli chcesz być modnym w Norwegii, to zawsze o tej porze roku ubieraj odblaski, bo one są tutaj na topie.

Na szczęście, również w Polsce wprowadzono w końcu nakaz noszenia refleksów... Tak więc ubieraj odblaski i bądź pięknym przykładem dla innych!
 

piątek, 14 października 2016

Pyszne rogaliki z żółtym serem

Jestem mamą nastolatków, a to wymaga ode mnie pomysłowości w kuchni tak by było nie tylko smacznie, ale i w miarę zdrowo.

Moje dzieci od czasu do czasu podrzucają mi pomysł na jakaś potrawę czy tez wypieki. Te rogaliki chodziły za moja córką od dawna, wiec piekłyśmy razem.

Rogaliki z serem pasują na drugie śniadanie do szkoły, na trening, mecz, czy wyprawę w teren. Fajnie sprawdzają się tez na urodzinach. Nadmiar można zamrozić i wyjmować w razie potrzeby.

Potrzebujesz

Żółty ser w plasterkach około 24 sztuk

1 jajko do posmarowania

Sezam lub mak na posypkę

Ciasto

1 kg maki

1 pk ( 50g) drożdży

2 łyżki cukru

1 łyżeczka soli

65g margaryny

1 szklanka mleka

1 1/ 2 szklanki wody

Wykonanie

1.       Wsyp do miski mąkę, drożdże, cukier, sól, mleko i wodę. Rozpuść margarynę i dodaj na końcu i wszystko razem wymieszaj. Odstaw na 1 godz. do wyrośnięcia.

2.       Podziel ciasto na 3 części, rozwałkuj jak na pizzę i podziel na 8 trójkątów.

3.       Nałóż ser i zwiń w rogaliki od szerszej strony rozpoczynając.

4.       Nagrzej piekarnik do temp 200 stopni C

5.       Zostaw na blacie z papierem do pieczenia około 15 min do wyrośnięcia. Posmaruj roztrzepanym jajkiem i możesz dodać posypkę.

6.       Piec w temp 200 stopni C około 15-20 minut, aż się zarumienią.

7.       Odczekaj do wystygnięcia, choć cieple tez są bardzo pyszne.

8.       SmacznegoJ
 
 

piątek, 7 października 2016

Mama, auto i ja – wspomnienie z wakacji


Jadę samochodem, stary rocznik, jakich już mało na polskich drogach. Jeszcze 5 lat temu prawie się nie wyróżniał, ale teraz już zdecydowanie zwraca na siebie uwagę tak, że moja 18-letnia bratanica nie chce do niego wsiadać, bo mówi, że wstyd. Mnie osobiście to nie rusza, jest to wygodny środek lokomocji, poza tym pamiątka po Ojcu, któremu zależało na tym, byśmy mieli się czym poruszać w Polsce. Dzieci dumne i zadowolone, że jedziemy samochodem dziadka. Nie ma on już właściwie żadnej wartości, tj. jego wartość rynkowa to cena jednego ubezpieczenia. Ale nie o pieniądze tutaj chodzi, bo ma on dla nas inną, większą wartość, której nie da się przeliczyć na pieniądze.

Poza tym, mimo, że pojazd jest stary, to co roku spokojnie przechodzi wszystkie kontrole i żadna rdza go nie łapie. Stoi sobie w garażu, a w razie jakiejś awarii czy w sytuacji kryzysowej, służy również mojemu rodzeństwu. Na rok wyjeżdża jakies 3-5 tys kilometrów, więc nie jest źle. A nawet jak postoi bez jazdy rok, to odpala od ręki.

A my dbamy o niego, oddajemy na warsztat, by wymienić co trzeba i obchodzimy się z nim delikatnie, by służył nam jak najdłużej.

Jedynym mankamentem jest fakt, że jak jest na pół ciepły to trudno mu zaskoczyć i kaszle, charczy i jechać nie chce, mimo iż ma się gaz do dechy. To może być frustrujące, zwłaszcza gdy Mama siedzi obok i doradza (poucza): masz trojkę? Wrzuciłaś już na trojkę? Najśmieszniejsze z tego jest to, że moja mama nie ma prawa jazdy, ba, nigdy go nie miała, a o jeździe samochodów wydawałoby się wie najlepiej.

poniedziałek, 3 października 2016

Czarny protest

Nie jestem za aborcja, ale za prawem kobiety do wyboru, prawem do decydowania o sobie i podejmowania decyzji zgodnie z własnym sumieniem. Każda kobieta powinna mieć prawo decydowania co jest dla niej dobre. Dlatego dzisiaj wrzucam Wam jeden z moich wcześniejszych postów.


Aborcja

Ostatnio zrobiło się szalenie głośno na temat nowego przepisu w sprawie całkowitego zakazu aborcji. Cieszę się, że tylu ludzi zaangażowało się, i to zarówno kobiet i mężczyzn, by zaprotestować przeciwko pozbawieniu kobiet prawa do podjęcia jakże trudnej, ale własnej decyzji, czyli po prostu prawa wyboru.

Tam gdzie w grę wchodzi ludzkie życie należy się wyczucie sytuacji i mądre przemyślenia, są to przecież trudne decyzje i niezależnie od wyboru, to właśnie kobieta poniesie ich konsekwencje.

Tym bardziej, że aborcja to nie rozrywka czy widzimisię, albo zabieg podobny do manikiur czy pedikiur, ale jest to ingerencja, która może nieść ze sobą duże ryzyko. Może się na przykład zdarzyć, że kobieta straci możliwość posiadania dzieci. A już zwłaszcza niewłaściwie wykonana aborcja może spowodować duży uszczerbek na zdrowiu, a nawet utratę życia z powodu zakażenia, czy też wykrwawienia.

Nie da się zwalczyć aborcji i żadne prawo tego nie zmieni! Zakaz legalnej, spowoduje tylko wzrost turystyki aborcyjnej, a co za tym idzie, będzie to aborcja niebezpieczna, nielegalna, wykonana byle jak, gdzieś w piwnicy czy garażu, z dużymi kosztami dla jednostki, jak i społeczeństwa.

W polskich szkołach uczy się dzieci zbędnych, pustych regułek, a tak naprawdę podstawowych sposobów do radzenia sobie w życiu, czy planowania rodziny nadal niestety brak.

W Norwegii niechcianą ciążę można usunąć do 12 tygodnia życia płodu i to kobieta sama decyduje o tej decyzji - jej ciało, jej życie, jej decyzja. Tutaj kobieta jest traktowana jako wolny człowiek, który ma prawo do podejmowania własnych decyzji co do zdrowia, szkoły, ubioru, zawodu, itd. Nie wszystkim obcokrajowcom się to podoba, widząc np. kobietę kierującą samochodem, ale nie mają wyboru i im prędzej się z tym pogodzą, tym lepiej.

Kiedyś przeczytałam artykuł o pewnej norweskiej studentce i jej stosunku do aborcji. Dziewczyna zawsze była przeciwna aborcji, ale wracając pewnego dnia z dyskoteki została napadnięta i brutalnie zgwałcona. Nie zgłosiła tego nikomu, bo zwyczajnie było jej wstyd. Po pewnym czasie okazało się, że jest w ciąży. Ona miała już swoje plany na życie i trudno było jej to teraz zmieniać, jednak aborcja w jej przypadku nie wchodziła w grę, bo uważała, że nie dałaby sobie rady z wyrzutami sumienia, a i to maleństwo przecież niczemu nie było winne. Zaczęła więc zmieniać swoje plany, postanowiła wziąć dziekankę, dorabiać na pisaniu, itd. Po jakimś czasie wzięła do ręki gazetę, a tam na pierwszej stronie zobaczyła zdjęcie poszukiwanego, groźnego mordercy. Od razu rozpoznała jego twarz. Dziewczyna zapominała o swoim dotychczasowym stosunku do aborcji i szybko zgłosiła się do szpitala, by usunąć jego potomka (jej oczywiście też, ale teraz wyrzuty sumienia ustąpiły).

Inna historia, która nasuwa mi się na myśl w związku z ostatimi wydarzeniami dotyczy mojej przyjaciółki. Poleciała ona z mężem i trójką małych dzieci do Afryki, skąd pochodziła. Podczas trzeciego tygodnia pobytu zaczęły łapać ją ciągłe skurcze, boleści brzucha, gorączka i wymioty. Objawy te pojawiały się i ustępowały. Pomyślała, że złapała świńską grypę, bo właśnie wtedy panowała jej epidemia. Prawie cały urlop przeleżała i nie mogła się doczekać kiedy już wrócą do Norwegii, by mogła się udać do swojego rodzinnego lekarza i wykurować. Po drodze na lotnisko też się fatalnie czuła, a na lotnisku zaczęła wymiotować. Samolot był opóźniony, a ona cały ten czas spędziła w toalecie. W końcu nadano komunikat, że samolot jest gotowy na przyjęcie pasażerów. Moja przyjaciółka wychodzi więc z toalety, pada na podłogę i traci przytomność.

Z lotu nici, przyjeżdża pogotowie i zabiera ją do szpitala, jej matka ma do wyboru: podpisać zgodę na operację córki, albo nie podpisać. Lekarz informuje, że jak podpisze to jest 50% szansa, że przeżyje, a jak nie podpisze to jej córka nie ma żadnych szans.

Operacja się udała, okazało się, że kobieta była w ciąży pozamacicznej i doszło do zapalenia otrzewnej. Lekarz poinformował również, że gdyby wsiadła w ten samolot, to by nie przeżyła lotu ze względu na brak tlenu w powietrzu. Moja przyjaciółka jest bardzo religijna i nigdy w życiu nie dokonałaby aborcji.

Sytuacja miała miejsce w Etiopii, aż strach pomyśleć co by było gdyby to miało miejsce w Polsce po zaostrzeniu ustawy aborcyjnej. Ja straciłabym przyjaciółkę, jej mąż zonę, trójka małych dzieci matkę, rodzice córkę, rodzeństwo siostrę, zakład pracy bardzo dobrą pracownicę, itd.

Chociaż inne pytanie, które może się też nasuwać to, jak w takiej sytuacji będą traktowane Polki, które mieszkają za granicą, a tylko tymczasowo zatrzymują się w Polsce i posiadają EU kartę ubezpieczeniową (za zabieg płaci wtedy państwo, w którym dziewczyna mieszka)? Czy im też się odmówi prawa do decyzji? A co z dziewczyną z innego kraju przebywającą w Polsce na stałe, czy też tymczasowo? Czy w razie nagłego zagrożenia życia z powodu ciąży będą musiały szybko wziąć taksówkę i pognać za granicę Polski, by ratować życie i zdrowie?

Jaki z tego wniosek? Czesto punkt widzenia zależy od punktu siedzenia. Tak jest po części dlatego, iż trudno jest nam postawic się w sytuacji innej osoby. Z tego też powodu powinniśmy się powstrzymać od podejmowania decyzji za innych, tylko dlatego, że mamy taką władzę.

P.S. Okolo 80% aborcji dokonywanych jest pod wpływem nacisku ze strony partnera czy tez rodziny.

 

piątek, 30 września 2016

Spotkanie z koleżankami- wspomnienie z wakacji


 

Wakacje się skończyły, ale pozostały miłe wspomnienia, które będą nam teraz umilać codzienność. Jednym z takich powakacyjnych wspomnień jest letnie spotkanie z koleżankami z ogólniaka. Na to spotkanie umówiliśmy się przez utworzoną zamkniętą grupę na fb. W grupie jest pewnie połowa naszej byłej klasy, ale umówiło się kilka osób. By chętnym pasowało, zaproponowałam małą zmianę daty. Koleżanki zaakceptowały, a ja już nie potwierdziłam ostatecznie nowej daty. Jak to przed wakacjami bywa, człowiek próbuje wszystko ogarnąć i coś mu tam jednak umknie uwadze. Na dodatek wakacje, trochę na własne życzenie, miałam bez Internetu. Przed spotkaniem sprawdziłam tylko wiadomości, zero pytań, aż nieprawdopodobne, bo umawialiśmy się ponad 2 tygodnie temu, tj. przed moim przylotem i jak znam życie coś komuś zazwyczaj w ostatniej chwili wypadnie, a tutaj nic. Zero! Wiec idę na spotkanie do lokalnej kafejki, wybieram stolik, siadam i czekam. Mija 10 minut i nic. O! mam zasięg. Piszę na grupie, czy dziewczyny pamiętają o spotkaniu, bo ja siedzę i czekam na nie. Dziewczyny sprawdzają i zero odzewu. Posiedziałam tak z pół godziny, przeglądając pocztę i popijając kawę, a potem poszłam na miasto pochodzić. Wróciłam do domu siostry i doszłam do wniosku, że musiałam popełnić błąd nie potwierdzając i nie przypominając o spotkaniu. Trafiłam, zgadza się, ale dziewczyny też biorą samokrytykę, bo tak samo mogły się dopytać w sprawie wątpliwości. Okazało się, że miały straszną ochotę na to spotkanie i telefony aż się grzały, a fb milczał. W końcu na spontana zaproponowałam następnego dnia spotkanie. I wypaliło, a nawet było nas jeszcze więcej - super fajna niespodzianka. Usiadłyśmy przy długim stole i popijając mrożoną kawę z lodem, ubrane typowo letnio, opowiadałyśmy sobie przeróżne historie z naszego życia. Oczywiście, zebrało się też na wspomnienia z tych 4 wspólnych lat w jednej klasie. Takie spotkanie organizowałyśmy już kilka razy, za każdym razem nasze grono się powiększa, a za rok mamy marzenie spędzić z sobą czas aż do rana. Jak to jedna z koleżanek wspominała, kiedy na kilka dni przed końcem szkoły pojechała na imprezę do drugiej, a ta do niej: słuchaj, ty to nawet całkiem fajna jesteś.

Tak - odkrywamy i poznajemy się ciągle na nowo J

piątek, 16 września 2016

Leki z apteki- wspomnienie z wakacji


 
Mamy więcej leków, lecz mniej zdrowia (paradoks naszych czasów Dalai Lama).

 To co przykuło moją uwagę w polskiej tv, to ogromna ilość reklam leków. Patrząc na te reklamy wydawać by się mogło, że lek jest dobry na wszystko - taki lek na całe zło. W Polsce kiedy boli, to od razu do apteki, a w Norwegii jak boli, to wiem, że żyję, dlatego kiedy coś dolega, to po prostu bierze się Paracetamol i jest to taki lek na wszystko, w Anglii jest podobnie. Polacy za to, zaraz po Francuzach, zużywają najwięcej leków, zwłaszcza leków bez recepty.

I tak, masz kaca - weź Riboston. Skórcze, bóle brzucha? Najlepsza będzie Deespa, której reklama nadal mi dźwięczy w uszach. Dokuczają ci ciężkie nogi? - Detramax pomoże. Taniec twoją pasja, a ból ci dokucza, to najlepszy będzie Nurofen. Mąż Ci chrapie, kup mu Desnoran. Apap na napięciowy ból głowy to najlepsza opcja, bo pani w reklamie jest przekonana, iż już połowa Polaków go bierze (nie bądź inny, bierz apap). Masz biegunkę? Weź Stoperan - szybko leczy biegunkę i działa na 100%. Moje dzieci aż się przeraziły, sto procent to ich zdaniem stanowczo za duża skuteczność, bo co potem? Pytam się dzieci jak myślą, ile jest prawdy w takiej reklamie. One mówią, że około 30%, a ja obawiam się, że ta ilość jest nieco zawyżona. Moje dzieci tak nasłuchały się tych polskich reklam, że do tej pory chodzą i mówią: działa jak ja, czyli szybko i skutecznie.

Jakby nie patrzeć, to każdy znajdzie w aptece coś dla siebie, nic więc dziwnego, że zawsze natrafiałam tam na kolejkę.

piątek, 9 września 2016

Zadanie domowe- brak


 

Rodzice uczniów drugiej klasy szkoły podstawowej w Teksasie otrzymali list od nauczycielki, który pewna matka wrzuciła na fb, a który zaliczył ogrom udostępnień. Treść listu brzmiała mniej więcej tak:

Po pewnych doświadczeniach, w tym roku postanowiłam spróbować czegoś nowego. Dzieci nie będą dostawały zadania domowego, a jedynie dokończenie tego, czego nie zdążyli zrobić na lekcjach. Chciałabym Was prosić, abyście spędzali popołudniowy czas wspólnie z dziećmi, jedząc wspólnie posiłki, czytając bajki, bawiąc się razem, a następnie kładli dzieci wcześnie spać.

Również w Norwegii od 2012 roku nie ma już obowiązku robienia zadań domowych w domu, a dzieci mają możliwość dwa razy w tygodniu,  zostać jedną godzinę po lekcjach i odrobić zadania domowe pod okiem nauczyciela w szkole. Jedyne co im pozostaje, to codzienne czytanie przy boku rodzica w domu.

Cieszy mnie, że coraz więcej szkół rezygnuje z zadań domowych. Tym bardziej, że badania naukowe wcale nie wykazują jakoby lekcje domowe miały pozytywny wpływ na dziecko.

A więc koniec z ciężkimi plecakami, krzywymi kręgosłupami i stresem związanym z zapomnianym zadaniem domowym!

piątek, 2 września 2016

Dam Ci jagód ze dzbanecka



 

 
Jesień zbliża się wielkimi krokami, a ja biegam po lesie za jagodami. Dlatego tez podzielę się z Wami moim dziecinnie prostym przepisem na jagodowe smoothie. Nie masz świeżych jagód mogą być mrożone. Koktajl ten jest prosty, pyszny i pełen antyoksydantów.

 


Składniki:

Szklanka jagód

Szklanka jogurtu naturalnego
 
1 banan


 
Jagody myjemy i wrzucamy do miksera razem z kawałkami banana i jogurtem. Wszystkie składniki miksujemy około 40 sekund na jednolity płyn. Gdyby wyszedł mam za gesty możemy dodać mleka lub kefiru. Podajemy zaraz po przygotowaniu.

Życzę smacznegoJ

piątek, 19 sierpnia 2016

Rolada z dżemem


 
Mówi się, ze gość w domu to Bóg w domu. Milo, tylko co zrobić jak nie mamy co do kawy podać? Dlatego polecam Wam bardzo proste, pyszne i szybkie ciasto, które nie raz mnie uratowało, w sam raz na taka okazje jak najazd niespodziewanych gości.

 


 

Skladniki

4 jajka

120 g cukru drobnoziarnisty

120 g maki pszennej

1/4 łyżeczki proszku do pieczenia

 Nadzienie

Dżem np. truskawkowy, morelowy lub krem czekoladowy np. nugatami.

 Przygotowanie

Białka z cukrem ubijamy na sztywna piane, dodajemy po jednym żółtku, następnie dodajemy przesiana mąkę z proszkiem do pieczenia i mieszamy wszystkie składniki.

Ciasto przelewamy do wyłożonej papierem do pieczenia prostokątnej formy (im większa tym cieńsze ciasto nam wyjdzie). Pieczemy około 8-10 min w nagrzanym do temp. 200 stopni piekarniku.

Rozkładamy papier, posypujemy cukrem i wykładamy na to nasze świeżo upieczone ciasto. Jak mamy mało czasu  (np. goście siedzą już przy stole) to od razu możemy posmarować nadzieniem i zrolować w roladkę. Jak mamy więcej czasu to przykrywamy forma i czekamy aż wystygnie. Następnie nakładamy nadzienie, zwijamy w roladkę i wstawiamy na 2 godz do lodówki. W lodowce może stać cały dzień (dłużej u nas nie postoi).

Przed podaniem można posypać cukrem pudrem zamiast zwykłego cukru, jak kto woli.

 Życzę smacznego J

środa, 13 lipca 2016

Wakacyjny post dla kierowcow


W Norwegii za przekroczenie ledwie 5 km/h obowiązuje kara 600 kr, z kolei przekroczenie 10 km/h to kara w wysokości 1600 kr, a przekroczenie 15 km/h to 2900 kr kary. Dużo? Cóż, jeśli pojedziesz z prędkością 54 km/h na terenie ograniczonym do 30 km, to będziesz musiał/musiała zapłacić (uwaga!) 6500 kr kary, a gdy pojedziesz 56 km/h, to po prostu stracisz prawko.

Na drogach policja często robi kontrole, podczas których sprawdza prędkość z jaką jeżdżą kierowcy. Trzeba jeździć tak, jak znaki nakazują. W wielu miejscach są też automatyczne kontrole prędkości. A oprócz policji funkcjonuje też tzw „Bil tilsynet”, który jest uprawniony do zatrzymania pojazdu i dokładnego sprawdzenia stanu technicznego samochodu, papierów, prawa jazdy, etc. Przekroczenie prędkości, jak i jazda pod wpływem alkoholu, albo środków odurzających może spowodować dużą karę pieniężna, a nawet utratę prawka.

Co więcej, tutaj również osoby siedzące w domu lub po prostu idące chodnikiem często sięgają po telefon, by zgłosić szybką, czy też niewłaściwą jazdę. Tego właśnie doświadczyła nasza pewna znajoma, kobieta dobrze po 60-tce, która odebrała swoje koleżanki z promu, po czym do przebycia miały około 30 km drogi. Znajoma zawsze jeździła ostrożnie, a teraz, mając dawno niewidziane znajome za pasażerki, jechała jeszcze wolniej, by pokazać im okolice i na spokojnie pogadać o wszystkim co się wydarzyło w ich życiu w ostatnimi czasie. Kobiety śmiały się całą drogę, a znajoma jechała wolniej niż zwykle, by było bezpieczniej, ale odwracając głowę w kierunku znajomych kierownica też jej trochę skręcała na prawo i lewo. Zauważyło to kilka osób i zaniepokojone zgłosiły swoje obserwacje na policję. Efekt był taki, że po przejechaniu pewnego odcinka drogi, wyprzedziła je policja na sygnale i zatrzymała, a nasza znajoma została poddana testowi na alkohol. Cała historia dobrze się skończyła, znajoma została pouczona o sposobie jazdy, a kobiety teraz to już dopiero miały o czym gadać.

Inna sprawa to norweska młodzież, co niektórzy chłopcy są w posiadaniu swojego pierwszego prawka ledwie przez około 2 tygodnie, tj. do czasu aż przewiozą swoje koleżanki z piskiem opon, z dumą przekraczając dozwoloną prędkość.

Niedawno podawano w wiadomościach, że pewien mężczyzna zawiózł dziecko do szkoły pod wpływem alkoholu. Facet stracił prawko na 6 miesięcy, dostał 36 dni więzienia i dodatkowo 60 tysięcy koron kary pieniężnej.

Tutaj nawet wóz policyjny zatrzymuje się gdy tylko dochodzę do przejścia dla pieszych. Ja lekko kiwnę głową w kierunku kierowcy i spokojnie przechodzę sobie przez jezdnie. Jest taki przepis, który nakazuje kierowcy przepuszczanie pieszych na przejściach. Jeżeli ktoś rowerem próbuje przejechać przez przejście, to nie musisz się już zatrzymać. Jakie fajne uczucie kiedy człowiek zbliża się do pasów, a tam już samochody się zatrzymują. Czuję się wtedy szanowanym użytkownikiem ruchu, mino iż to tylko nogi mnie prowadzą, a nie kółka jakiegoś super auta, co to jego kierowca zawsze ma kiepski czas i pierwszeństwo.

Co innego w Polsce oczywiście. Gdy dawniej jeździliśmy samochodem w Polsce, to mąż zatrzymywał się na pasach, a przechodnie stali jak wryci, ani rusz nie chcieli przejść, wręcz musieliśmy im na migi pokazywać by przechodzili. Mąż mówi „no idź, na co czekasz”, a ja mu na to, że teraz przejdzie, a później będzie chciał to powtórzyć i może się to dla niego źle skończyć. Człowiek na pasach potrącony przez samochód nie ma szans, nawet jeżeli to on ma rację. Moja siostra w swoje urodzinki przechodziła na pasach w drodze do ciastkarni, gdzie chciała sobie kupić torcik z tej okazji. To zdarzenie miało miejsce w małym miasteczku na rynku, gdzie była kostka brukowa i znaczne ograniczenie prędkości. Proszę sobie wyobrazić, że kobieta jadąca samochodem potrąciła ją na pasach i pojechała dalej! Siostra nie dała rady uciec, bo przechodząc na pasach zupełnie nie spodziewała się takiej sytuacji. Muszę się przyznać, że ja sama na polskich pasach nie czuję się bezpieczna, a szkoda, bo one właśnie są dla naszego bezpieczeństwa. Przecież w dzisiejszych czasach samochód może mieć praktycznie każdy, a przy takim natężeniu ruchu drogowego tym bardziej potrzebne są bezpieczne przepisy i ochrona słabych trafikantów. Są tacy piraci drogowi co to nie mają w zwyczaju zatrzymywania się na pasach, ale i oni pewnie mają syna/córkę, siostrzenicę/bratanka, matkę/ojca, siostrę/brata, babcie/dziadka, czy też doczekali się wnuków, co to od czasu do czasu muszą skorzystać z przejścia dla pieszych.

W pewnym mieście w Polsce potrącono 7-letniego chłopca na pasach. Chłopiec przechodził prawidłowo. Po tym zdarzeniu ludzie zaczęli manifestować i wstrzymali ruch w tym miejscu na 15 minut, by wyrazić swoje niezadowolenie co do słabego oznakowania przejścia. Dla kierowcy kwestia zatrzymania się na pasach to może jakieś 30 sekund, a dla pieszego może spowodować trwale uszczerbki na zdrowiu, a w najgorszym wypadku pozbawić go nawet życia. Chyba prawie każdy z nas zna kogoś kto został poszkodowany w wypadku.

Niestety, tak to już jest, że nawet na pasach przechodzień nie może czuć się bezpieczny. Przejdzie nie po pasach – wiadomo, to niebezpieczne, przejdzie na pasach – o dziwo, też gwarancji nie ma. Można się wkurzyć i powiedzieć jak Emil z Lønneberga, gdy ojciec nie pozwalał mu na wodę z cukrem (oranżadę), bo nie miał kasy, a jak sobie zarobił, to też go zwyzywał. To Emil się wkurzył i mówi: „to kiedy w końcu będę mógł kupić i wypić cukrowy likier!?” Tak wiec i ja pytam się dlaczego nie można czuć się w Polsce na pasach bezpiecznie?

Dlatego właśnie cieszę się, że coraz częściej używa się kamer w samochodach, by udokumentować niewłaściwą jazdę, tzw. jazdę na wariata (jakby samochód i prawko kradzione było). Jak widzę dwa TIR-y jadące obok siebie długi czas niby dla zabawy, to mnie krew zalewa. Czy od zawodowych kierowców nie wymaga się większej kultury jazdy, czy dokładniejszej nauki jazdy? Naprawdę, nie mogę się doczekać kiedy to wariactwo się skończy. Widzę też, że filmiki na youtube przedstawiające „brawurową” jazdę tirowców są teraz bardzo popularne, zwłaszcza z krajów byłego ZSRR. I nie dziwi mnie to, bo kilkakrotnie Ojciec przyjeżdżał po mnie do Warszawy i jadąc nocą czasem tak się napatrzyliśmy na te niektóre TIR- y ze wschodu, że zjeżdżaliśmy na mniejsze drogi, by było bezpieczniej. To już kilka lat temu, ale w pamięci się zapisało.

Moja koleżanka też tak miała, że jechała małym samochodem w terenie zabudowanym 50 km/h, a z tyłu ciężarówka siedzi jej na ogonie i pogania.  Nie ma co, wrażenie jak z przystawionym pistoletem do głowy, w końcu i ty przyspieszasz, bo boisz się o swoje bezpieczeństwo, z ciężarówką nie masz szans.

Kiedy jestem w Polsce, to jeżdżę starym samochodem i jakby mi nie odpalił na światłach, to najbardziej się boję reakcji innych kierowców, tj. stukania, trąbienia, czy wyprzedzania za wszelką cenę.

Na szczęście w niektórych kwestiach na polskich drogach widać jakieś pozytywne zmiany. Kilkanaście lat temu polskie drogi były w opłakanym stanie, straszne koleiny, a teraz, od kiedy Polska weszła do UE dużo się zmieniło, są obwodnice, znacznie lepsze drogi, ale i samochodów jest też coraz więcej. Teraz to już raczej każdy musi sam zdać też egzaminy na prawko, a za moich czasów, jak ja zdawałam, to rożnie było.

Kiedyś mąż prawie zesłupiał jadąc samochodem, więc pytam się co się stało. A on na to, że prywatny samochód wyprzedził policję na sygnale. Nigdy tego na żywo wcześniej nie widział, tylko w TV na amerykańskich filmach.

Mąż się dziwi jak łatwo się stawia drogi w Polsce: piach i asfalt, a w Norwegii trzeba najpierw trochę skał wysadzić, potem rozwalić skały na mniejsze , wyrównać. Dlatego drogi w Polsce po zimie są bardzo zniszczone, popękany asfalt, małe dziury.

Według danych z trygg trafikk (bezpieczna jazda) Norwegia, Szwecja i Finlandia są jednymi z najbezpieczniejszych krajów pod względem poruszania się po drogach. Zaś Polska, Litwa i Grecja to te z najbardziej niebezpiecznych państw.

Dlaczego norweskie drogi są tak bezpieczne? Powodów może być kilka, jak na przykład znaczne ograniczenie prędkości, wysokie mandaty, ale też mentalność - Norwegowie lubią przestrzegać przepisów, czego o Polakach raczej powiedzieć nie można.

Za nieprzepuszczanie na pasach jest kara. I tłumaczenie, że było ciemno, deszcz padał, a przechodzień był na czarno ubrany - na nic się tutaj zda. Potrącenie kogoś na pasach, to 6 miesięcy bez prawka i kara w wysokości 8-9 tysięcy koron. Za wymuszanie na policji próbę łapówki, namawianie na lewiznę również przysługuje kara.

W Norwegii ograniczenie prędkości obowiązuje do 80 km/h. Na terenie zabudowanym normalna prędkość to 50 km/h, a na osiedlach do 30 km/h.

Polskie prawo jazdy jest ważne w Norwegii, a przepisy i kary w Norwegii obowiązują również obcokrajowców, i to na tej samej zasadzie co Norwegów. Mandaty zostają wysyłane do Polski.

Kierowco bądź przezorny, życzę Ci szerokiej drogi i bezpiecznej jazdy.

 

sobota, 2 lipca 2016

1,5 dager i Oslo

Dzisiaj zapraszam Was na wpis gościnny Daniela pod tytułem:"1,5 dager i Oslo"

Może polecielibyśmy gdzieś kiedyś na weekend? - zapytała Kasia dość dawno temu.
 Ciekawe propozycje mają to do siebie, że domagają się realizacji.
- Czemu nie? - pomyślałem któregoś jesiennego poranka. Najbliższy możliwy termin na wyjazd wypadał w styczniu. Sprawdziłem tanie loty za pomocą wyszukiwarki Google i wybór padł na kraj fenomenalnego Magnusa Carlsena - obecnego mistrza świata w szachach, a konkretnie na stolicę kraju Oslo.

Początek stycznia był niemalże wiosenny, ale gdy przyszedł piątek, dzień naszego wyjazdu, od trzech dni padał śnieg i warunki dojazdu do lotniska Modlin przedstawiały się problematycznie. Wybraliśmy więc podróż pociągiem z przesiadką w Warszawie Wschodniej. Kto jeździ pociągami w Polsce, wie iż zegar i rozkład jazdy są tam tylko z rzadka używanymi gadżetami. Planowanie podróży w oparciu o godziny połączeń kolejowych jest dość ryzykowne. Wygoda podróżowania również pozostawia wiele do życzenia, tak jakbyśmy wciąż tkwili w czasach sprzed 1989 roku. Do Warszawy Wschodniej pociąg przybył z ponad 40-minutowym opóźnieniem. Całe szczęście, w obrębie województwa mazowieckiego działają Koleje Mazowieckie, więc z dojazdem w kierunku Modlina i później samego lotniska nie było problemu. Trzeba było jednakże wytłumaczyć kontrolerowi, że nasz bilet wystawiony na Tanie Linie Kolejowe (TLK) został podstemplowany przez kierownika pociągu do Warszawy z dyspozycją jazdy Kolejami Mazowieckimi i że mamy prawo bez dopłaty jechać tym właśnie pociągiem. Kontroler wydawał się nie podzielać naszego poglądu, ale słuchając po raz kolejny argumentacji o spóźnionym pociągu, braku wyjścia i tym podobnych, machnął w końcu na nas ręką.
Z lotniska w Modlinie do Rygge koło Oslo, wybraliśmy lot tanimi liniami RyanAir. Nasz lot podobnie, jak pociąg okazał się być opóźniony o prawie godzinę.


Z lotniska do Oslo mieliśmy zarezerwowany autobus firmy PKS Oslo. Już po włączeniu komórki na lotnisku, otrzymałem sms-a: "Proszę o pilny kontakt. Kierowca." Takie podejście do klienta w przeciwieństwie do podróży koleją i samolotem było bardzo przyjemne. Przed lotniskiem czekał już bus o pojemności około 10 osób. Obok stał kolejny opatrzony napisem "Bogdan. Serwis dla Polaków". Kierowca po sprawdzeniu, czy wszyscy z listy są obecni, ruszył w drogę, a po wjechaniu w granice Oslo odwoził pasażerów pod adres wskazany w rezerwacji.
- Czy macie coś wspólnego z polskim PKSem? - zapytałem.
- Nie, ale nazwa bardzo dobrze się kojarzy.
Chyba w Polsce nie doceniamy pozytywnych cech marek kojarzących się z czasami komunizmu, na które nie raz psioczyliśmy.

Przed hotelem Citybox Oslo, w samym centrum przy Prinsens Gate 6, byliśmy około północy. Była to jedna z najtańszych opcji noclegowych, nie licząc hosteli na peryferiach miasta, czy też kwater typu B&B mieszczących się w domach prywatnych. Aby wejść do hotelu musieliśmy w przedsionku wystukać numer rezerwacji i kod pin na stojącym tam terminalu. Krótką chwilę trwało, gdy terminal wyświetlił powitanie i wypluł kartę, nasz klucz do hotelu, windy i pokoju. Podobał nam się ten brak obsługi. Za szklanymi drzwiami, do których otworzenia potrzebowaliśmy wspomnianej karty, znajdował się komputer z dostępem do internetu, automat do wydawania ciepłych napojów (z darmową gorącą wodą), czajnik elektryczny, automat z batonami, tudzież posiłkami do przygotowania na miejscu w kuchence mikrofalowej stojącej obok. Obok stoliki ze stołkami barowymi oraz wygodne fotele, w których można było wygodnie się ułożyć i oglądać tv. W pokoju mieliśmy to co potrzebne do noclegu: wygodne łóżko, kilka wieszaków na ścianie, biurko i łazienkę z prysznicem oraz podgrzewaną podłogą. Pokój nieduży, ale urządzony bardzo wygodnie i gustownie, co po dość długiej i męczącej podróży miało swoją wartość.
 

 
Rano poszliśmy rozejrzeć się w okolicy naszego hotelu. Chcieliśmy też kupić coś na śniadanie. Większość sklepów, które mijaliśmy otwierano dopiero o 10.00. Udało nam się jednak znaleźć sklep, gdzie kupiliśmy gotowe już kanapki i jak się okazało pyszne bułki nadziewane kawałkami czekolady. W hotelu na dole rozsiedliśmy się wygodnie nie niepokojeni przez prawie nikogo, poza starszym azjatyckim małżeństwem, które zjechało windą w pidżamach, aby sobie zagrzać wodę na herbatę i w spokoju oraz luzie zjedliśmy nasz pierwszy posiłek w Norwegii.


Czy mieliśmy jakiś plan na te 1,5 dnia pobytu w Oslo? Można powiedzieć,. że dość mglisty. Chcieliśmy przede wszystkim nasiąknąć klimatem tego miasta, zobaczyć ile się da i ile nasze dusze oraz ciała będą potrzebować, a także przede wszystkim odpocząć i przez pewien czas żyć w oderwaniu od wszystkiego, co zostawiliśmy w Polsce.

Jako pierwszy punkt programu wybraliśmy Muzeum Muncha oddalone około 2 km od hotelu. Zatrzymaliśmy się przy Kirkegate, gdy wyrósł przed nami budynek katedry. Wnętrze warte zobaczenia, szczególnie ze względu na ładnie oświetlony ołtarz główny. Katedra luterańska została wybudowana w roku 1697 i co ciekawe, to w niej odbywają się koronacje królów norweskich.
 


W muzeum Muncha mogliśmy obejrzeć wystawę czasową pokazywaną od 2 listopada 2013 do 2 marca 2014 roku "Munch på papir", przedstawiającą rysunki i grafiki artysty z całego okresu jego twórczości. Wystawa podzielona została na 13 części, każda obrazująca inny okres z życia Edwarda Muncha (1863-1944). Polecam ją gorąco. Rzadko zdarza się, aby twórczość jednego artysty zebrana w takiej ilości okazywała się w całości interesująca. A w przypadku rysunków i grafik Muncha tak właśnie jest. Twórczość jego jest bardzo spójna, na wystawie nie ma dzieł słabych, czy też nudzących. Wszystkie kipią niesamowitą wprost emocjonalnością. I to zarówno, gdy oglądamy najwcześniejsze dzieła poświęcone zmarłej w wieku 15 lat siostrze Sophie, jak też i te pochodzące z burzliwego, niehigienicznego okresu życia artysty, pełnego niespełnionych namiętności, bliskości śmierci i alkoholowego nałogu. Co zadziwia w Munchu, to zdolność do podniesienia się z dna egzystencji, na którym się znalazł. Ostatni okres życia, dość długi, spędził poza Oslo w swym domu w Ekely. Sporo z tego okresu pięknych norweskich pejzaży. Oczywiście zwracają uwagę na wystawie dwie wersje słynnego "Krzyku", czy też równie słynna "Madonna". Podobały mi się również mistrzowskie akwarele na papierze.



Jest na wystawie i akcent polski. Jesienią 1892 roku w okresie kształtowania swej drogi artystycznej, Edward Munch przyjechał do Berlina. Dzięki skandalizującej wystawie w Verein Berliner Künstler, trafił do awangardowego towarzystwa, którego centrum stanowili August Strindberg i Stanisław Przybyszewski. Miejscem spotkań była tawerna Zum Schwarzen Ferkel. Bywalczynią tawerny była również muza skandynawskiej kolonii artystycznej, Norweżka Dagny Juel. To z nią burzliwy romans przeżył August Strindberg. Ostatecznie  w 1893 roku Dagny została żoną Stanisława Przybyszewskiego. Odbiegający od standardów był to związek, skoro Przybyszewski równolegle był w związku z Martą Foerder, z którą miał dzieci. Jesienią 1898 roku Dagny (którą Stanisław nazywał Duchą) i Stanisław trafili do Krakowa, a nastepnie do Lwowa. Oboje prowadzili burzliwe życie uczuciowe zakończone tragicznie. Wiosną 1901 roku Przybyszewscy postanowili wybrać się wspólnie do Tyflisu (dzisiejsze Tbilisi) na zaproszenie krakowskiego studenta i kochanka Dagny, Władysława Emeryka. Dagny wyjechała pierwsza z Emerykiem i synkiem Zenonem. Stanisław z córką Iwi  miał dojechać później, alle tego nie uczynił. Po kilku tygodniach pobytu, 5 czerwca 1901 roku, w pokoju tyfliskiego Grand Hotelu Emeryk zastrzelił Dagny, po czym popełnił samobójstwo.

Na wystawie można zobaczyć portret Stanisława Przybyszewskiego, powstały w Berlinie.
 
Później skorzystaliśmy z metra. Dojechaliśmy do centrum, po to aby zobaczyć Akker Brygge, tak polecaną przez znajomych i przewodniki, dawną przemysłową dzielnicę portową. Została ona przeprojektowana w latach 80-ych XX wieku przez trójkę architektów o nazwiskach Telje, Torp i Aasen. Część z dawnych budynków przemysłowych została wyburzona, pozostałe zaś zrekonstruowane i dziś mieszczą centra handlowe, knajpki i restauracje.


Zanim jednak doszliśmy do widocznych z oddali budynków Akker Brygge, znaleźliśmy się na nabrzeżu, skąd mogliśmy podziwiać mury pochodzącej z końca XIII wieku twierdzy Akershus, mroczną sylwetkę ratusza, czy też stojący nieopodal budynek Centrum Pokojowej Nagrody Nobla. Po lewej widzieliśmy morze, a na jego tle wznoszące się maszty łódek i statków. W pewnym momencie Kasia zauważyła kuter rybacki, na którym uwijał się mężczyzna wśród stojących pojemników z krewetkami. Okazało się, że pochodzą z wczorajszego połowu i za 100 koron norweskich możemy kupić litr tego przysmaku.

Przenieśmy się na chwilę w czasie. Wnętrze hotelu, wieczór, miękkie fotele, stolik na którym na rozłożonych papierowych ręcznikach pełniących rolę talerzy, rozłożone zostały ciepłe świeże krewetki. Obok norweski chleb (całkiem niezły, choć piekielnie drogi) i lokalne piwo. Aby poczuć to, co my czuliśmy obierając krewetki, trzeba ten rytuał po prostu lubić. Zasmakowałem tego pierwszy raz kiedyś na Tajwanie.



Nie byłem miłośnikiem nowoczesnej architektury. Do chwili, gdy znalazłem się w Akker Brygge. Dawne budynki portowe zostały zrekonstruowane z gustem, smakiem i harmonią. Byłem oczarowany klockami pasującymi do siebie, gdzie cały zamysł architektoniczny zrealizowany został z głową i konsekwencją. Oto jeden z przykładów tego cudu.
 
W Oslo było około -5 stopni Celsjusza. Po parogodzinnym spacerze przemarzliśmy i zgłodnieliśmy. Wypadało więc poszukać jakiegoś przytulnego lokalu gastronomicznego. Wybór padł na Albert Bistro, gdzie za 195 koron serwowano rybę z grilla z dzisiejszego połowu. Okazał się nim jeden z gatunków pstrąga okraszony puree ziemniaczanym, pysznym białym sosem, gotowanymi brokułami i szparagami. Na początek zamówiliśmy jednak pyszną zupę cebulową przykrytą skorupą świeżo stopionego sera. Siedzieliśmy w przytulnym wnętrzu, rozświetlonym światłem ogniska i wielu lampek oraz świeczek, obsługiwani przez sympatyczną kelnerkę. Wrzucając nieregularne kawałki cukru (jakby odłupane od większej bryły) do herbaty rozkoszowaliśmy się ciepłem gorącego napoju, a także przytulnego wnętrza.
Przed wieczorem przespacerowaliśmy się jeszcze główną promenadą Oslo - Karl Johans gate. - A tędy idzie się do króla - jak poinformował nas jeden ze współpasażerów PKS Oslo. O ile Oslo zimową pora nie sprawia wrażenia specjalnie zatłoczonego miasta, to tutaj mamy okazję spotkać wielu spacerowiczów podobnych nam. W drodze do rezydencji królewskiej na wzgórzu usłyszeliśmy ulicznego grajka, grającego standardy jazzowe, a także mieliśmy okazję oglądać przepiękny pałac zbudowany ze śniegu przez ojca z synem. Parkowe otoczenie pałacu sprawia wrażenie ogólnodostępnego. Co prawda wzdłuż budynku przechadza się strażnik z bronią, ale to wszystkie widoczne środki ostrożności. Na wzgórze warto wejść również po to, aby zobaczyć centrum Oslo, wzdłuż osi widokowej, którą tworzy Karl Johans gate.

***

Ostatniego dnia naszego pobytu wybraliśmy się na nieodległy cmentarz Ereslunden. Zaraz za centrum wkroczyliśmy do dzielnicy sprawiającej wrażenie opustoszałej. Było cicho, a zza szyb wznoszących się wzdłuż chodnika kamienic i bloków słychać było wręcz poświstywanie śpiących ludzi.
 

Na cmentarzu tym znajduje się nagrobek Henryka Ibsena (czy ktoś pamięta ze szkoły średniej "Dziką kaczkę"?),
 

a także Edwarda Muncha, którego dzieła oglądaliśmy dzień wcześniej. Cmentarz jest niewielki, otoczony budynkami mieszkalnymi. Oprócz nas na cmentarzu obecne były pojedyncze osoby wyprowadzające na poranny spacer swoje psy. O tym, że wprowadzanie na cmentarz psa jest tutaj dozwolone, świadczyły odpowiednie znaki przy głównym wejściu.
 

Celem naszego spaceru miał być wznoszący się na wzgórzu nieopodal cmentarza najstarszy budynek w Oslo, sięgająca XI wieku świątynia Gamle Aker Kirke, wzniesiona, jak się uważa, przez króla Olafa Kyrre na terenie starej kopalni srebra. Dookoła romańskiej świątyni  można oglądać stare nagrobki, a najstarsza część cmentarza pochodzi z XII wieku. Kircha była zamknięta, a biorąc pod uwagę fakt, że musieliśmy wrócić wkrótce do hotelu ruszyliśmy w drogę powrotną.
 


Szliśmy obok katolickiego kościoła pw. św. Olafa. Jakże swojsko wyglądały samochody z polskimi tablicami rejestracyjnymi z okolic Sokółki, Krakowa i Rzeszowa. W środku odprawiana była właśnie msza święta w języku angielskim. Weszliśmy. Często mówi się, że centrum chrześcijaństwa przesuwa się z coraz bardziej sekularyzującej się Europy i Ameryki Północnej do Azji, Afryki i Ameryki Południowej. Mieliśmy tego doskonały przykład w kościele wypełnionym po brzegi w większości Azjatami. Całości dopełniali nieliczni wierni czarnego koloru skóry i Norwegowie. Większość to młodzi ludzie, małżeństwa z dziećmi. Mieliśmy wrażenie luzu i swobody. Przed kościołem na tablicy ogłoszeń upewniliśmy się, że większość wiernych stanowią jednak Polacy. Mszy świętych w języku polskim było najwięcej. Przetykane były nabożeństwami w językach angielskim, norweskim, litewskim i wietnamskim.
 
 
Obiad zjedliśmy w jednej z nielicznych otwartych tego dnia i o tej porze knajpek pakistańskich. W hotelu odebraliśmy telefon od kierowcy PKS Oslo, który zapowiedział precyzyjnie swój przyjazd. Podróż powrotna choć męcząca i denerwująca ze względu na połączenia kolejowe również dostarczyła nam wielu dobrych wrażeń (niesamowity zachód słońca z okien samolotu). Już w Polsce okazało się, że podróż do Norwegii była paradoksalnie podróżą do cieplejszego kraju, ale kto mógł wiedzieć, że w drugiej połowie stycznia przyjdzie na Podlasie prawdziwie mroźna zima.
 
Autor bloga: do czasu do czasu 
www.danielpaczkowski.blogspot.com